- Te dwa zaklęcia wydają się ciekawe.
- Nie wiecie, co one robią?
- Pierwszy raz na oczy widzimy takie inkantacje. Język jest nieznany, ale nieliczne słowa mogłyby dawać wrażenie znajomych. Faktyczny przekład czy false friend?
- A ja wiem? Sprawdzę. Jak to leciało? Za i...
- Czekaj, naprawdę chcesz je sam wypróbować?
- A mamy wyjście, jeśli chcemy się dowiedzieć? Nawet nie wiem, czy zadziała. Jakby co - moje ciało potrafi się odtwarzać, a gdzieś na planecie są rozsiane Smocze Kule, więc gdyb...
Nie dokończył, bo cios Kaylin posłał jego twarz, a za nią i resztę ciała, prosto w stertę ksiąg na drugim końcu tego pomieszczenia.
- Jak możesz w taki sposób podchodzić do własnej egzystencji?!
- Jak widzisz, mogę... Idzie mi to całkiem dobrze... od momentu, gdy dostałem moją moc.
- Bla bla bla, znowu się zaczyna. Może pomyślisz też trochę o ludziach, którzy się mogą o ciebie martwić? Bo naprawdę, chyba już przez coś takiego przechodziliśmy.
- Przepraszam, że przerwę... - głos Damensayi wydobył się z obydwu WDG - ale czy wiecie może, co dzieje się na równinach?
- Kto tam jest?
- Yoh, Rayem, Toshi...
- Czyli nas tam jeszcze nie potrzeba, żeby robić zamieszanie. Żywy mrok, bóg piorunów i chodzący kryształ - jeśli coś jest w stanie im zagrozić, to i tak wszyscy zginiemy. A propos możliwości umierania, wyjdźmy z tej wieżyczki i wypróbujmy te wierszyki na otwartej przestrzeni, tak dla pewności.
- Viego, ty na pewno trenowałeś przez ten rok? Wydajesz się za wszelką cenę stronić od walki.
- Tyle, ile mi się chciało, trenowałem. Ale niekoniecznie z resztą. Spędziłem też przecież pewien czas na Beralzie, pomagając im się odbudować. Przypomniałem sobie też i dokładnie się zastanowiłem nad tym, dlaczego opuściłem mój świat, dlaczego dołączyłem do tych, którzy postanowili utworzyć Wspólnotę Erfelańską. Przypomniałem sobie, że nigdy nie chciałem tej mocy. Widząc, jak przed tą moją interwencją Beralza podupadła, spojrzałem wstecz na nasze podróże. Pośród tylu światów nie znalazłem ani jednego, do którego bym pasował, wliczając mój własny. Nawet Beralza, skoro potrafili dać się tak zrobić. Tak naprawdę przestaje mnie obchodzić, czy to multiwersum będzie istnieć.
W tym momencie Kaylin i Alister byli już naprawdę zszokowani.
- Problem w tym, że taka żywa sprzeczność jak ja nie jest w stanie tak po prostu skazać go na zagładę. Dlatego jeśli te czary mogą pomóc choć trochę, wypróbuję je. Wiecie, że nie bardzo lubię ryzyko. Czasami nie ma jednak lepszego pomysłu.
Viego wyszedł spokojnym krokiem z wieży, Kaylin i Alister wyszli za nim i zobaczyli, że ma uniesioną głowę i patrzy w niebo.
- W razie ostateczności, Damensaya powinna wiedzieć, jak dałoby się mnie awaryjnie wskrzesić. Niestety, mogłoby to złamać jakieś kilkanaście zasad świata umarłych. A tam, nieważne. Jeśli chcecie lecieć wspomóc Yoha, nigdzie was nie trzymam. "Drużyna Taimatsu" przecież może beze mnie funkcjonować.
Kaylin i Alister stali w miejscu, Kaylin się jedynie lekko uśmiechnęła, Alister włożył ręce do kieszeni i westchnął. Viego również zareagował lekkim uśmiechem.
- Skoro tak... Damensaya, obserwuj sytuację na równinach.
- Zrozumiałam.
Przez chwilę panowała cisza, Viego się nie ruszał.
- Hej, co się dzieje?
- Cóż... Czar zapamiętałem, żadnej księgi nie mam. W magię per se nigdy się nie bawiłem... Nie wiem, czy powinienem jakąś pozę przybrać, ręce wyciągnąć przed siebie, czy co... Nie wiem, co ma się w ogóle wydarzyć.
- Eh... Skoro już musisz, to zacznij tak, jak Coyote Starrk...
- Słusznie.
Stojąc, jak stał, zaczął mówić:
- Oby to nie było jakieś Kenshin Ryoku, byle nie jakieś durne, pokręcone Kenshin Ryoku czy inny szajs... Za ixi, nova ge deru. Za ixi, maximo geburu isi. Za neberu ivako no taka, humini orake mi... Legen Gamini!
//Nie, serio. Instant-death byłoby o wiele lepsze niż yoszowe Kenshin Ryoku. Lepiej już się samemu ubić i zachować moce, niż żeby zostawiło człowieka z niczym poza depresją wielkości Rayquazy.
...TO WCALE NIE BYŁA ŻADNA SUGESTIA.//