Rozdział 1 - Na własną Rękę
Ameryka Północna, Nowy York
Ameryka Północna, Nowy York
Była noc tak jasna, że można by to zaliczyć do tych najdziwniejszych zjawisk w przyrodzie. Księżyc świecił jakby był obudzony i patrzał na zaistniałą sytuację z ogromną ciekawością… co jest przecież niemożliwe. Snajperzy ustawieni na dachu czekający na znak zalani potem byli bardzo stremowani. Policja wysłała oddział specjalny SWAT ale wiedzieli, że główne zadanie wykonają panowie z dachu.
„I na co mi ta głupia kominiarka… tylko mi gorąco się robi” – pomyślał w duchu jeden ze snajperów. Był to James Spiro, jeden z najlepszych snajperów z wydziału „cichych akcji”. Nigdy jeszcze nie dał ciała – zawsze trafiał precyzyjnie w powierzony mu cel. Miał już tego dosyć, chciał działać sam ale wiedział, że nie może.
- Wiesz James… dziś po akcji mogę wrócić do kraju – odpowiedział się snajper stojący obok Spira.
- Dali ci pozwolenie?
- Tak. W końcu, nareszcie ujrzę moją kochaną Sophie.
- No tak… zapomniałem, że masz córkę. – odpowiedział bez entuzjazmu James.
Noc była zimna, trochę zbyt zimna jak na lato. Gdy snajperzy oddychali, z ich ust wydobywała się para… tak duża różnica temperatur w lato? Widać, że pogoda dopasowywała się do sytuacji. Cała operacja śmierdziała, ale tylko tak dałoby się uwolnić zakładników… chociaż nie! „Mógłbym strzelić temu idiocie w nogę, upadłby, a wtedy SWAT mieliby wolną drogę” pomyślał Sprio. Wiedział, że dostał swoje rozkazy ale… ale wiedział, że można to załatwić inaczej, lepiej… szybciej!
- Zmieniamy plany – powiedział szybko
- Ż-że co?!
- Zmieniamy plany, ty nic nie rób, takie dostałem rozkazy – oczywiście było to kłamstwo, nie usłyszał ani jednego słowa od komendanta.
- Ok. Jaki jest plan?
- Ty nic nie robisz, ja strzelam w nogę.
- Nie wierzę, że dali ci takie rozkazy… ja się do tego nie mieszam.
- Bo nawet nie możesz – odpowiedział James. Nigdy nie pozwalał by ostatnim słowem konwersacji było słowo tego, z kim Spiro rozmawiał. Taki już po prostu był.
Snajper wstrzymał oddech, dokładniej wymierzył i nacisnął spust. „Tango dostał” pomyślał James. Udało się, ha! Wiedział, że się udało. Nie mogło być ina… i w tej chwili przez lunetę karabinu snajperskiego Dragunov SVD zobaczył jak zdezorientowany (z pociskiem w nodze) przestępca trzymający zakładników, strzela oślepiony i trafia jednego z zakładników. To nie koniec… zabija wszystkich.
- Coś ty narobił! – wrzeszczy snajper do Jamesa. – Nie dostałeś takich rozkazów prawda…. PRAWDA?!
- N-nie wiem… nie… nie dostałem.
- COŚ TY DO JASNEJ CHOLERY NAROBIŁ! STRACILIŚMY ZAKŁADNIKÓW! – wrzeszczał kolega Spira. Gdyby był na „cichej akcji” to można by rzec, że ją zawalił.
- Ja… ja nie chciałem, żeby to się tak potoczyło… nie wiedziałem…
- Zejdź na dół James – był to głos komendanta mówiący przez komunikator do Jamesa. „Niedobrze” pomyślał Spiro.