PROLOG
Zdradzona... przez swoją własną krew...
A więc to jest nasz nowy dom? Słoneczna Polana... Co o tym sądzisz Altheo? - Zapytał rosły mężczyzna zeskakując z grzbietu swego wierzchowca. - Trochę pracy, a to miasteczko urośnie w siłę natomiast my nie będziemy musieli się martwić o utrzymanie do końca życia...
Gdyby tylko... posłuchał...
Straż? Nie kochanie, w tej okolicy nie jest nam potrzebna taka instytucja! Rozejrzyj się, dookoła nic tylko las. Naprawdę sądzisz, że grozi nam cokolwiek? Nawet jeśli... mamy już wystarczająco ludzi zajmujących się obroną.
Opór?... nic więcej nie pozostało
Morgan! Co zrobił! zaatakował mieszkańców... Nie możliwe to jeden z moich najlepszych ludzi! Nie! nie tym razem, przygotuj mojego konia. Altheo zostań w domu i nie waż mi się z niego wyjść!
....
Wstawaj!... WSTA-WAJ! - Wykrzykiwał raz po raz mężczyzna w podeszłym wieku potrząsając ramionami młodej kobiety. - Zaraz się przebiją musimy się cofnąć do Darkshire, tylko tam mamy jakieś szanse! - Podniósł kobietę odzianą w pancerz kolczy i przyparł ją do muru. - Gdzie... gdzie reszta? - Zapytała, łapiąc się z głowę - Sarah wraz z Backusem już się wycofali. Dodds i jego ludzie nie żyją... Musimy iść. Althea, podniosła wzrok na stojącego prze nią strażnika. - Prowadź.
Wybiegli z starego mauzoleum usytuowanego na jednym z wielu cmentarnych wzniesień. W koło roztaczał się ponury widok, dopełniany przez hordę nieumarłych, próbujących się przebić przez nieliczne grupki nocnej straży. -Wycofać się do Darkshire! Powtarzam, wycofać się! - Krzyczał towarzyszący Althei mężczyzna. Jego głos rozszedł się echem po całej okolicy sprawiając, że ludzie pomału, lecz systematycznie zaczęli się cofać. - Teraz mamy szansę! Za mną. - Zawołał wskazując na lukę powstałą w szeregach wroga.
Niemal natychmiast rzucili się o ucieczki. Co chwilę atakowani przez pojedynczych ożywieńców, przystawali aby odeprzeć natarcia. Odcinek który mieli przebyć wydawał się coraz dłuższy, niemal, że nie nieskończony, aż w końcu udało im się przebić i przekroczyć granice cmentarza na którym to powstawali coraz to nowi nieumarli... I wtedy pojawił się on.
....
Kapitanie - Zawołał jeden z żołnierzy wkraczając do komnat Althei z obnażonym ostrzem - Wszystko w porządku? - Zapytał, rozglądając się po małym, skromnie urządzonym pokoju - Tak.. tak Hutchins. To tylko sen, odmaszerować. - Odrzekła siadając na łóżku. Siedziała tak jeszcze przez chwilę, po czym pomału skierowała się w stronę szafy w której trzymała swoje dzienne ubrania.
Kiedy tak zajmowała się przygotowaniem do wyjścia za jej plecami ozwał się głos -Naprawdę nadal chcesz kontynuować poszukiwania? Sądzisz, że uda ci się znaleźć źródło korupcji Darkshire? - Zapytał, dobrze jej znanym lodowatym głosem - To nie twój interes, kiedy w końcu odejdziesz? Nie potrzebuj... Potrzebujesz mnie bardziej niż myślisz Panno Ebonlocke - Przerwał jej w pół zdania wstając i kierując się w stronę drzwi. - Przypominam ci komu zawdzięczasz życie.
I znowu nastała cisza, towarzysząc jej od dnia kiedy Morgan złamał to jedno, jedyne prawo. Wtedy wszystko się zmieniło. Nastała ciemność.