A więc tak... Miał byś komiks, jednak doszedłem do wniosku, że na dłuższą metę nie wypali... Jednak wszyscy, którzy się zgłosili - pojawią się w ficku.
Historia jest osadzona w świecie podobnym do tego z PBFa. Jako, że wymyślanie mi nazw własnych sprawia mi wyjątkowe problemy, pozwoliłem sobie nawet na zapożyczenie ich z niego (mam nadzieję, że GTW nie będzie miało nic przeciwko). Mapę jednak mam własną, choć również podobnie zbudowaną. Zresztą, sami się przekonacie...
Prolog
Część 2.
Część 3.
Część 4.
Część 5.
P.S. W przyszłości mam zamiar zrobić portal, taki jak Yoh czy Viego, ażeby było to bardziej czytelne.
Historia jest osadzona w świecie podobnym do tego z PBFa. Jako, że wymyślanie mi nazw własnych sprawia mi wyjątkowe problemy, pozwoliłem sobie nawet na zapożyczenie ich z niego (mam nadzieję, że GTW nie będzie miało nic przeciwko). Mapę jednak mam własną, choć również podobnie zbudowaną. Zresztą, sami się przekonacie...
Prolog
- Spoiler:
- Dzisiejsza noc była wyjątkowo jasna – księżyc w pełni oraz bezchmurne, pełne gwiazd niebo, oświetlało ulice Setirps. W jednej z alejek, do których światło ledwo co docierało stał wysoki, nastoletni chłopak. Na szyi zawieszone miał duże słuchawki, podłączone kabelkiem do mp3 w kieszeni. Ciężko było poznać kim ten nastolatek jest, przez ciemność panującą w tej ślepej uliczce. Naprzeciwko niego stało trzech mężczyzn, ubranych w dresy, z kapturami na głowach. Jeden z nich trzymał pistolet wycelowany prosto w głowę chłopaka. Broń była w odległości może 2-3 metrów.
Napastnik: I co teraz, cwaniaczku?! Nadal będziesz zgrywał twardziela?!
Nastolatek: Serio, chłopaki. Nie chcę kłopotu.
Napastnik: Ale kłopot Cię znalazł, frajerze! To co? Wyskakujesz z forsy czy moja spluwa ma Ci pomóc?
Dwóch pozostałych mężczyzn, stojących tuż za plecami kolegi, co chwilę się śmiało.
Nastolatek: Twoja spluwa?
Napastnik: Głuchyś?! Jak nie będziesz współpracował to dostaniesz kulkę w łeb i będzie po sprawie! Myślisz, że ktoś by się Tobą przejął?!
Nastolatek: Ta? No to dawaj. Strzelaj.
Początkowo wszyscy trzej napastnicy spojrzeli po sobie, zupełnie zaskoczeni. Po chwili jednak parsknęli śmiechem.
Napastnik: Dobra, dosyć tego! Myślisz, że nie strzelę?! Załatwiłem już nie jednego takiego, jak Ty!
Nastolatek: No to wal.
Po twarzy chłopaka można było wyczytać wyjątkową pewność siebie i tego, co mówi. Było to co najmniej dziwne – w końcu celują mu pistoletem prosto w głowę. Natomiast agresor został najwyraźniej rozdrażniony.
Napastnik: No to patrz!
W jednej chwili z broni wydobył się huk, a kula poleciała prosto między oczy chłopca. Wydawało się, że powinien on zaraz runąć na ziemię – w końcu był to śmiertelny strzał. Tak się jednak nie stało. To, co ujrzeli napastnicy było niewiarygodne. Nastolatek cały czas stał w miejscu, w takiej samej pozycji, natomiast kula wisiała w powietrzu, może centymetr przed jego twarzą. Po minach mężczyzn można było z łatwością poznać zupełne zaskoczenie i przerażenie.
Napastnik: Co to ma być?!
Nie minął moment, gdy wycelował ponownie i wystrzelił kolejne trzy kule. Stało się z nimi dokładnie to samo, co z pierwszą…
Napastnik: Jak to kurwa możliwe?!
Chłopak nie odpowiedział, jedynie się ironicznie uśmiechnął. W pewnej chwili wszystkie 4 kule przekręciły się o 180 stopni, w kierunku bandytów. Byli jeszcze bardziej przerażeni. Nie zdążyli wykrztusić słowa, gdy pociski poleciały w ich stronę niczym ponownie wystrzelone z broni… Nie były to jednak śmiertelne strzały. Dwa trafiły w rękę i nogę trzymającego broń, pozostałe w nogi jego kolegów. Polegli na ziemię, wyjąc z bólu. Spoglądając na pistolet, który upadł niedaleko nich, można być ponownie zaskoczonym. Zaczął się wyginać we wszystkie strony aż powstała z niego niewielka, metalowa kulka nie przypominająca z żadnej strony swojego pierwotnego kształtu.
Nastolatek: Macie szczęście, że trafiliście na mnie…
Dodając to, odwrócił się na pięcie i wyszedł z ciemnej alejki prosto na główną ulicę miasta. Okolica jednak o tej porze wydawała się być zupełnie opuszczona. Zapewne mieszkańcy za bardzo szanowali swoje zdrowie i kieszeń, żeby ryzykować wyjście o tej porze… Za chwilę w kieszeni nastolatka, coś zawibrowało. Wyjął z kieszeni telefon i przeczytał wiadomość od niejakiego „Pucka”.
”Yo, Woogy. Słyszałeś, że szykuje się kolejny Hakkai? Dostałeś już zaproszenie?”
Rozdział I: "Do ostatniej kropli krwi"
Część 1.- Spoiler:
- Ciepłe, letnie powietrze ogrzewało blokowisko w jednej z dzielnic Setirps. Na jednej z krótkich, miejskich uliczek siedział nastoletni chłopak. Miał charakterystyczne, postawione, czarne włosy z dwoma opadającymi na twarz kosmykami. Nosił równie czarne spodnie, podtrzymywane jasnym paskiem, zaś na nogach miał adidasy w szarym odcieniu. Nie założył na siebie żadnej koszulki – widać było dokładnie zarys mięśni. Ponadto jego twarz była jakby bez wyrazu, beznamiętna. Wyglądał, jakby na coś lub kogoś czekał… Dosłownie po paru chwilach jego uwagę zwrócił nadjeżdżający spory samochód, niczym wojskowy jeep. Podniósł tylko lekko wzrok, a auto zatrzymało się na chodniku, kilka metrów od chłopaka. Wysiadło z niego 3 mężczyzn, każdy był uzbrojony.
Mężczyzna: Wsiadasz, już!
Nastolatek jedynie nieco wyżej podniósł głowę, lecz poza tym nawet nie drgnął. Dosłownie zignorował polecenie mężczyzny.
Mężczyzna: Głuchy jesteś?! Do środka, śmieciu!
Nastolatek: Nie powtórzysz tego…
Mężczyzna: Tak myślisz?! No to słuchaj: ŚMIE…
Nie zdążył dokończyć, gdy drzwi pasażera w aucie otworzyły się i uderzyły go z impetem, odrzucając na bok. Wszyscy spojrzeli się na wysiadającego. Okazał się nim być silnie zbudowany, wysoki mężczyzna. Był bardzo krótko ścięty, a na twarzy miał lekki zarost. Nosił długie, ciemnobeżowe spodnie z ciemnym paskiem. Na gołym torsie założoną miał czarną kamizelkę, która pomimo jego budowy ciała, wydawała się wyjątkowo duża. Buty miał wysokie, niczym glany, również w ciemnym kolorze. Jego charakterystycznym znakiem było wytatuowane na lewym ramieniu „Z” bardzo ozdobną czcionką. Mężczyzna rozejrzał się i założył ciemne okulary na oczy.
Mężczyzna: Cześć, Shigeru. Nie przejmuj się tymi idiotami, którzy do Ciebie celują... Pogadajmy.
Shigeru: Okej, pogadam z Tobą, Zet. Tylko, że… Ja nie mam Ci nic do powiedzenia. A teraz zjeżdżajcie z tej okolicy...
Zet: Nie wrócimy bez Ciebie. Scizor chce się z Tobą widzieć.
Shigeru: Jeśli chce się ze mną widzieć to niech sam ruszy dupę. Nie gadam z jego przydupasami.
Zet: Dobra, nie wkurzaj mnie i wsiądź grzecznie to wozu.
Nastolatek znów zignorował rozkaz. Nawet nie drgnął, aby cokolwiek zrobić lub odpowiedzieć.
Zet: Wiesz dobrze, że jak mu każesz samemu się do Ciebie wybrać to znajdzie Cię, bez względu na to, co będzie musiał zniszczyć albo kogo zabić… Chyba nie chcesz, żeby skrzywdził bliskie Ci osoby, nie?
Po minie Shigeru można było poznać, że Zet uderzył w jego słaby punkt. Dla chłopaka najważniejsi zawsze byli bliscy. Potrafił być oziębły i obojętny w stosunku do innych ludzi, jednak nie dla rodziny i najbliższych przyjaciół.
Zet: Czyli rozumiem, że się dogadaliśmy i pojedziesz z nami?
Shigeru: Niech przyjdzie na Hakkai. Tam będziemy mogli załatwić to, co mamy do załatwienia.
Zet: Hakkai? Jaja sobie robisz? To dla małych ćpunów, którzy myślą że są lepsi, niż reszta małych ćpunów.
Shigeru: Widać, że Ci dupa całkiem do tego żelastwa przyrosła. Sam zobaczysz…
Zet zrobił trochę zniesmaczoną miną. Nie trzeba było go znać, żeby dostrzec, że zaczyna się już denerwować.
Zet: Koniec pieprzenia się, Shigeru. Wsiadasz albo sam Cię wniosę.
Shigeru: Taa…
W tej samej chwili nastolatek odwrócił się plecami do rozmówcy i skierował swoje kroki do klatki schodowej.
Zet: Kurwa!
Gigant ruszył szybko w kierunku bruneta z zamiarem złapania go i obalenia na ziemię. Ostatecznie jednak bardzo się rozczarował. Shigeru dosłownie rozpłynął się w powietrzu, gdy chciał go złapać. Przez chwilę stanął w miejscu, jakby się nad czymś koncentrował.
Zet: Niech go chuj strzeli, zwiał w cholerę!
(Albo całkowicie się wyciszył…)
Chwilę trwało milczenie…
Jeden z mężczyzn: To co robimy, szefie?
Zet: Sam tego chciał. Uderzymy w jego najsłabszy punkt…
[Tymczasem, Emina…]
Jedna z klas w szkole średniej im. Birio Brimisa w Eminie. Wszyscy uczniowie siedzieli w swoich ławkach, a przy tablicy stała nauczycielka. Miała może dwadzieścia parę lat, była wyjątkowo atrakcyjna, a noszona przez nią krótka spódniczka i bluzka z dużym dekoltem sprawiały, że podkreślała swoje „atuty”. Wszyscy chłopcy w klasie patrzyli na nią jak zahipnotyzowani.
Nauczycielka: Także pamiętajcie - rok się niedługo kończy, a ja nie chcę żadnego przychodzenia do mnie na ostatnią chwilę i poprawiania ocen.
Rękę podniósł jeden z uczniów – miał brązowe włosy, choć z podniesioną grzywką, dwa duże kosmyki po bokach opadały na jego czoło. Oczywiście ubrany był w niebieski mundurek szkolny, wyglądający trochę jak luźny garnitur z czerwonym krawacikiem. Dziewczęce mundurki były podobne, jedynie zamiast spodni miały krótkie spódniczki za kolano.
Nauczycielka: Tak, słucham Cię, Mimie?
Mimie: Aaa… Można się zapisać na jakieś prywatne korepetycje?
Chłopak od razu dostał książką w głowę od siedzącej blisko klasowej koleżanki.
Dziewczyna: Bezmózgi…
Mimie: No co?! Chcę po prostu się poprawić z biologii!
Nauczycielka: Mimie, ale ja uczę matematyki…
Mimie: Eeeee, tak? A no tak, tak. Oczywiście! Z matematyki też może być.
Nastolatek zaśmiał się głupkowato i podrapał po głowie. Wszystkie uczennice westchnęły, jakby zrezygnowane, a większość chłopców zachichotało. Dopiero po paru chwilach odezwała się kolejna osoba. Był to chłopak o wysoko sterczących brąz włosach z bardzo charakterystycznym, opadającym na twarz, białym kosmykiem.
Uczeń: Soreczko, to przez to, że jemu już tylko Hakkai w głowie. Cały czas myśli tylko, czy zostanie zaproszony.
Po raz kolejny chłopak z tej klasy dostaje silny cios w głowę od dziewczyny…
Dziewczyna: Toshi, idioto, to nie miejsce i czas na gadanie o tym!
Toshi: Hej, Theylin, wyluzuj.
Nastolatek pomasował się w bolącym miejscu, natomiast nauczycielka wyglądała co najmniej na zaskoczoną. Jakby chłopak wypowiedział jakieś bluźnierstwo. Przez chwilę nie wiedziała zupełnie co powiedzieć…
Nauczycielka: Chyba nie chcecie mi powiedzieć, że macie zamiar…
W tej chwili, w całej szkole rozbrzmiał dzwonek, który oznaczał koniec lekcji. Dosłownie cała klasa zerwała się z miejsc i niemal biegiem skierowała się do wyjścia. Łącznie z Mimiem i Toshim, którzy starali się unikać wzroku nauczycielki.
Kilka chwil później, na korytarzu, rozmawiali Toshi, Theylin oraz Mimie, który akurat otwierał swoją szafkę.
Theylin: Toshi, czy Ty naprawdę ogłupiałeś? Mówić o uczestnictwie w Hakkai przy nauczycielu?
Toshi: No co? Przecież to nic takiego…
Theylin: Dobrze wiesz, że to jest nielegalne. Poza tym mam nadzieję, Mimie, że nie masz zamiaru w tym uczestniczyć?
Dziewczyna ledwo skończyła, gdy szatyn krzyknął z radości.
Mimie: TAK! Zaprosili mnie!
Toshi: Co Ty mówisz, serio?! Pokaż!
Toshi doskoczył w ułamku sekundy do kolegi i spojrzał przez jego ramię na kopertę, którą ten wyciągnął ze swojej szafki. Rozerwał ją szybkim ruchem i wyciągnął z niej czarną kartę, na której widniał krótki napis grubą, białą czcionką.”HAKKAI #13Pomiędzy nazwą, a imieniem i nazwiskiem była czerwona pieczęć przedstawiająca charakterystyczną czaszkę w okręgu.
MIMIE SAYUKI”
Toshi: Nieźle! Ciekawe, czy ja dostałem!
Chłopak szybko podbiegł do pobliskiej szafki i otworzył ją kluczykiem, który wyjął z kieszeni. Zaczął przerzucać wszystkie rzeczy wewnątrz.
Theylin: Nie wierzę… Mimie, Toshi! Opanujcie się! Jak możecie cieszyć się z czegoś takiego?!
Mimie: Jak to jak? Można zmierzyć się z największymi kozakami z Eminy, Setirps , Noitulover, Yatras i okolic!
Theylin: Nie! Wy naprawdę chcecie wziąć w tym udział!
Mimie: No jasne!
W tej samej chwili do dwójki przyjaciół wrócił Toshi z mocno zawiedzioną miną.
ToshI: Nic nie ma… Jak mogli mnie pominąć?
Część 2.
- Spoiler:
- Do ostatniej kropli krwi
Rozdział I, część 2.
Kilka sekund temu na korytarzach szkoły średniej w Setirps zabrzmiał dzwonek, a z klas wyszli zmęczeni uczniowie, już po kilku godzinach lekcyjnych. W przeciwieństwie do szkoły w Eminie – tutaj nikt nie nosił żadnych mundurków. Każdy uczeń, czy uczennica ubrani byli tak, jak im się to żywnie podobało. Większość chłopców zakładało luźne ubrania – szerokie spodnie, duże koszulki lub bluzy, a znaleźli się też tacy, którzy chodzili z odkrytym torsem pomimo uwag nauczycieli. To zwracało na nich uwagę dziewcząt. Te z kolei ubierały się w większości przypadków w krótkie, poniekąd wyzywające spódniczki, spodenki lub sukienki, które przyciągały męski wzrok. Oczywiście w obu przypadkach znaleźć można było wyjątki, które zdecydowanie nie popierały tego „mainstreamu”.
Korytarzem przechodził akurat 17-letni chłopak, który miał bardzo bujne i grube, postawione włosy. Choć był brunetem – czerń nie wydawała się być tak głęboka jak w niektórych przypadkach. Ubrany był w luźny, pomarańczowy uniform, przewiązany niebieskim pasem. Przypominał on nieco bardziej strój treningowy. Pod górą uniformu miał również niebieską koszulkę, a na rękach frotki. Chodził w błękitno-szarych, dużych adidasach. Zaczepił go, widocznie starszy od niego, choć nadal nastolatek. Był jednym z tych, którzy chwalili się swoją muskulaturą chodząc bez żadnej koszulki. Włosy miał koloru bardzo głębokiej czerni, a podobnej barwy założył również spodnie i buty. Jedynie pas, rękawiczki oraz opaska na przedramieniu były krwisto czerwone. Cała jego budowa ciała była wyjątkowo masywna, choć nie był on wyjątkowo wysoki. Podbiegł do nastolatka w pomarańczowym uniformie i z rozpędu przygwoździł go do szafek na korytarzu. Mimo to – nikt się specjalnie nie przejął tym zajściem.
Napastnik: Hej, Hayate! Mam nadzieję, że nie spękasz i jutro się pojawisz!
Na twarzy napastnika widniał nieco przerażający, ironiczny uśmiech. Dopiero teraz kilka osób zwróciło swoją uwagę na dwóch nastolatków, szepcząc między sobą: ”Zobacz, Bestia zaraz dołoży Saiowi”. Hayate kilka razy próbował się wyrwać, jednak bezskutecznie. Dopiero przy którejś z kolei próbie udało mu się odepchnąć mężczyznę.
Sai: Możesz być tego pewny!
Bestia znów uśmiechnął się w trochę przerażający sposób i odwrócił się od chłopaka. Gdy odchodził – nikt nie stanął mu na drodze, a Ci którzy na niej stali – szybko odeszli. Dopiero po kilkunastu krokach, gdy miał już wychodzić – w drzwiach, wchodząc do budynku, stanął Shigeru. Miał na sobie te same spodnie i buty, jednak tym razem założył białą bluzę bez rękawów. Obaj stanęli sobie naprzeciw i spojrzeli w oczy. Widać teraz było, że Bestia jest nieco od niego niższy, lecz zdecydowanie potężniej zbudowany.
Bestia: Złaź z drogi, Nakatoni!
Dosłownie wszyscy wokół spojrzeli się na Shigeru, oczekując jego reakcji.
Shigeru: Wchodzący mają pierwszeństwo.
Potężny brunet zrobił zeźloną minę i lekko rozejrzał się wokół. Postanowił ustąpić Shigeru i lekko odsunął się w prawą stronę. Nastolatek przeszedł koło niego, lekko szturchając go ramieniem.
Shigeru: Widzisz? To nie było takie trudne.
Bestia: Do zobaczenia na Hakkai, szmato.
Nakatoni nie przejął się już tymi słowami. Poszedł przed siebie. Bestia natomiast znów się rozejrzał, spoglądając na wszystkich obserwatorów.
Bestia: Na co się tak wszyscy gapicie?! Nie macie zajęcia?!
Wraz z tymi słowami – każdy w pośpiechu zmienił zajęcie, a całe towarzystwo się rozeszło. Niemniej – ustępstwo Bestii wydawało im się co najmniej dziwne.
Gdy zrobiło się już luźniej – z tłumu wyszedł nastolatek z brązowymi włosami i mocno potarganą grzywką, opadającą na czoło. Miał zielone oczy, spoglądające pod nogi i lekki uśmieszek na ustach. Ubrany był w krótkie, jeansowe spodnie oraz brązową kamizelkę bez rękawów, spod której widać było czarną koszulkę. Stawiał kroki w jasnych adidasach, nucąc coś sobie pod nosem i wyglądając na wyjątkowo wyluzowanego. Podniósł wzrok dopiero, gdy podszedł do niego Shigeru Nakatoni.
Shigeru: Siema, Woogy.
Woogy: Yo, Shigeru! Wiesz, że to wychodzący mają pierwszeństwo?
Mówiąc to, Woogy się nieco bardziej uśmiechnął. Nakatoni natomiast wzruszył ramionami na znak obojętności.
Shigeru: Słuchaj, mam sprawę. Ważną i dość delikatną.
Woogy: Whoaaa, prosisz mnie o pomoc? To chyba nie w Twoim sty…
Shigeru: Chodzi o Sandrę.
Na chwilę obaj zamilkli.
Woogy: Aaa, więc chodzi o rady miłosne!
Shigeru: Kurwa, nie, Woogy! Nie! Żadne rady miłosne!
Szatyn zrobił głupkowatą minę.
Woogy: Niee? To o co chodzi?
Shigeru: Dobra, przenieśmy się gdzieś, gdzie można pogadać spokojnie…
Obaj uczniowie wyszli ze szkoły tymi samymi drzwiami, w których spotkali się chwilę temu Shigeru z Bestią. Promienie słońca od razu padły na ich twarze, zmuszając do zmrużenia oczu. Po wyjściu, szli cały czas prosto, po prawej stronie mając wyjście z terenu szkoły. W końcu znaleźli się obok boiska, gdzie rosło parę drzew i krzewów.
Woogy: Dobra, o co chodzi?
Shigeru: No więc… Widziałeś dziś w szkolę Sandrę?
Woogy: No nie.
Shigeru: [i]No właśnie. Ja też nie. Byłem u niej w domu, ale zamiast niej – znalazłem tylko karteczkę z wiadomością.
Woogy: Jaką karteczkę?
Shigeru wyciągnął jakiś pognieciony świstek z kieszeni i podał go koledze. Niedbale było zapisane na nim zdanie:
„Sam tego chciałeś. Scizor zaopiekuje się Twoją koleżanką do Waszego spotkania.
P.S. Słodka jest , jak się wścieka.”
Woogy: O cholercia. Ale czego chce od Ciebie Scizor?
Shigeru: Nie wiem, nieważne. Ważne jest to, że mają Sandrę. Nie daruję tego, skurwielowi.
Woogy:[i] Okej, ale co chcesz zrobić?
Shigeru:Jak to co? Dopaść śmiecia i odbić Sandrę! Dlatego Ty jesteś mi potrzebny… Sam nie dam rady przecisnąć się przez nich wszystkich… A nie mogę czekać do Hakkai.
Woogy: Hakkai? Scizor bierze udział?
Shigeru: Wyzwałem go tam. Ale nie chcę czekać do juta.
Woogy: Shigeru, dobrze że już się sam nie rzucasz w paszczę lwa, zwłaszcza gdy chodzi o kogoś jeszcze, ale… Jakby to było takie proste, żeby dwóch takich, jak my rozwaliło ich wszystkich to nie doszłoby w ogóle do takiej sytuacji…
Shigeru: Kurwa, nie mów, że chcesz mi odmówić! Gdzie ten Twój jebany optymizm?
Woogy: Cholera, chętnie bym Ci pomógł, ale najlepszym rozwiązaniem będzie poczekać do jutra! On na pewno czeka tylko na to, żebyś sam mu się podał na tacy. Założę się, że planuje zabrać ją na turniej, żeby zagrać na Twoich nerwach.
Brunet odwrócił się plecami do Woogyego.
Shigeru: Nie bez powodu poprosiłem Ciebie. Myślałem, że mogę na Ciebie liczyć. Nie to nie. Sam dam sobie radę.
Nim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć – Nakatoni uwolnił niezwykłą, jasną aurę, która rozprzestrzeniła się na kilkanaście centymetrów wokół niego. Zaraz po tym – podskoczył i niczym rakieta, poleciał poza teren szkoły, po chwili znikając z pola widzenia.
Woogy: Kurwa mać.
[Kilka godzin później, Noitulover]
Szklane budynki w tym, jednym z najnowocześniejszych miast, odbijały mocne światło słoneczne. Na obrzeżach miasta znajdował się ciekawy, półokrągły budynek – dość spory, miał powierzchnię może 50 metrów kwadratowych. Po wejściu do środka, pomieszczenie przypominało trochę wnętrze jakiegoś statku kosmicznego. Podłoga była wyłożona jasnoniebieską kostką, a przy samym wejściu było coś w rodzaju „mostka”, na którym stał spory komputer. W tej sytuacji można było się łatwo domyśleć, że nie jest to żaden statek, a bardzo nowoczesna sala treningowa, ponieważ na środku ćwiczył, dobrze zbudowany, chłopak z czarnymi, wysokimi włosami z świetnie rozpoznawalnymi dwoma, czerwonymi opadającymi kosmykami. W tej chwili miał na sobie jedynie czarne spodnie treningowe, które były już dość mocno zniszczone. Chłopak akurat toczył tzw. walkę z cieniem – wykonywał kombinacje ciosów w powietrze i poruszał się niczym podczas normalnego pojedynku. W tym czasie przy mostku zapaliło się światełko, a drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Wszedł do środka chłopak z bladobrązowymi włosami, mocno potarganymi, gdzie grzywka była jakby skierowana do przodu, a tylko pojedyncze kosmyki włosów opadały normalnie na twarz. Założoną miał czarną kurtkę z kapturem, a pod nią biały podkoszulek. Do tego miał także czarne spodnie, które wydawały się być kompletem z kurtką. Buty miał czarnobiałe, natomiast na rękach nosił niebieskie frotki. Spojrzał na komputer, a następnie na ćwiczącego chłopaka.
Nastolatek: 50G? No, Tuffle, nieźle.
Brunet spojrzał się na przybysza.
Tuffle: Czołem, Scorpius. Ty też mógłbyś potrenować…
Scorpius: Nie sądzę, żeby było to potrzebne do tego całego Hakkai.
Tuffle: To się okaże.
Scorpius: Niby kto miałby się z nami równać?
Tuffle: Nie wiem, może Ci z Setirps?
Scorpius: Żartujesz sobie? Oni nie mają takich warunków do ćwiczeń…
Tuffle: Może i nie mają, ale wiesz dobrze, kto zabił moich towarzyszy… Gdyby byli tacy słabi to ostatnio nie wygrałby jeden z nich.
Scorpius: I co? Chcesz ich pomścić?
Tuffle: Tak. Jeśli nadarzy się taka okazja – zrobię to.
Scorpius: Honorowo…
Tuffle: Tego nauczyła mnie wojskowa szkoła.
Scorpius: Ta, wiem. Honor, ojczyzna i tak dalej…
Tuffle: Tobie też by się przydała. Wyłącz obciążenie.
Scorpius zrobił krok do panelu komputera i wpisał jakąś krótką komendę. Po chwili na monitorze wyświetlił się napis o wyłączeniu sztucznej grawitacji. Tuffle stanął w swobodnej pozycji, rozluźniając swoje mięśnie. Zmierzył wzrokiem przyjaciela.
Tuffle: Będziesz tak stał czy się sparringujemy?
Część 3.
- Spoiler:
- W przeciwieństwie do ostatnich dni, tym razem ulice miasta mokły w ulewnym deszczu, a gęste chmury zasłaniały jasny księżyc. Przedmieścia Setirps wydawały się być zupełnie opuszczone, jakby martwe. Nie powinno to dziwić – o tak późnej porze, przy takiej pogodzie… Były to jednak pozory. Owszem, ulice były puste, lecz dzisiejszej nocy, nikt nawet nie myślał o śnie…
W pewnej chwili zza gęstej ulewy dostrzec można było dwie męskie sylwetki. Po paru sekundach były one do rozpoznania. Jednym z mężczyzn był uczeń ze szkoły w Eminie – Mimie. Tym razem chłopak ubrany był w czarną koszulkę bez rękawów i długie jeansy. Od samego patrzenia na kogoś tak ubranego przy takiej pogodzie, można było zmarznąć. Miał pasek ze złotą, połyskującą klamrą – podobnie, jak pojedyncze elementy na butach. Dodatkowo na rękach miał rękawiczki bez palców. Koło niego natomiast szedł równie wysoki brunet z długimi, związanymi z tyłu włosami. Jego grzywka była bardzo bujna – kosmyki rozrzucone były niemal we wszystkie strony. Na uszach miał bardzo charakterystyczne dla siebie złote kolczyki o okrągłym kształcie. Chodził w czerwonej kamizelce, pod którą miał czarną koszulkę. Jego jeansy przypominały trochę mocno niebieskie bojówki, które podtrzymywane były przez brązowy pasek z podobną klamrą, jak u Mimiego. Buty czarno-białe, natomiast na rękach miał mocno owinięte bandaże.
Obie postacie szły w kierunku jednej ze ślepych uliczek, na których wyjątkowo nic nie było widać. Z czasem jednak dostrzec można stojących pod niewielkim daszkiem i pilnujących jakichś drzwi, potężnie zbudowanych mężczyzn w garniturach. Zbliżając się do nich, towarzysze włożyli ręce do kieszeni i wyjęli z nich niewielkie, czarne kartki. Gdy doszło do bezpośredniego spotkania – podali je mężczyznom. Ci tylko na nie zerknęli i spojrzeli na przybyszy. Po paru sekundach milczenia – jeden z nich otworzył drzwi, których pilnowali i gestem ręki nakazał wejście do środka. Bez zastanowienia – obaj weszli. W środku znajdowało się kolejnych dwóch, podobnych ochroniarzy, którzy tylko zerknęli na to, czy wszystko w porządku. Wskazali palcem windę stojącą w tej ciasnej klatce, która miała może trzy na trzy metry powierzchni. Oczywiście – w windzie stał kolejny mięśniak. Nowo przybyli weszli do środka, a drzwi się zamknęły. Bez żadnego słowa, ochroniarz wcisnął jeden z przycisków, a winda zaczęła jechać w dół. Trwało to wyjątkowo długo. Wydawało się to dziwne zwłaszcza, że podczas wsiadania znajdowali się na parterze. Po paru chwilach jazdy – drzwi do windy otworzyły się, a chłopcy z niej od raz wyszli. To, co zobaczyli było naprawdę imponujące…
Oni sami znajdowali się na jakimś korytarzu, natomiast z okien w nim umieszczonych widać było dosłownie monumentalne pomieszczenie. Całość była podzielona bardzo grubymi kratami na dwie części – centralną, która przypominała jakąś arenę i otaczającą ją strefę, na której stały całe tłumy wykrzykujących coś i szalejących ludzi. Korytarz, z którego całość można było obserwować, znajdował się pod samym sufitem. A było to bardzo wysoko – może nawet 100m od podłoża. Robiło to ogromne wrażenie.
Mimie: No i co, Yoh – gotowy na ekstremalną dawkę mordobicia?
Yoh: Jak nigdy!
Obaj młodzieńcy się do siebie uśmiechnęli i ruszyli korytarzem w lewą stronę, a następnie długimi schodami w dół.
Gdy dotarli na sam dół, znaleźli się w średniej wielkości pomieszczeniu, w którym obecnych było już kilkanaście osób. Wśród nich znalazł się Tuffle Narukaza oraz jego przyjaciel Scorpius Madre z Noitulover. Niedaleko nich stał inny brunet o bujnej, potarganej czuprynie w czerwonej podkoszulce i ciemnoniebieskich jeansach. Był tu również Sai Hayate z Setirps oraz całkiem niedaleko niego, choć zupełnie oddzielnie młodzieniec o nieco dłuższych, postawionych, czarnych włosach. Wydawały się one jednak nieco jaśniejsze od innych tej barwy. Prócz dwóch pojedynczych kosmyków, nie opadały one za sprawą granatowej opaski na czole. Podobnego koloru była podkoszulka chłopaka. Natomiast jego kamizelka, szerokie spodnie oraz rękawiczki bez palców – czarne. Wyróżniały się jedynie brązowo-złote buty i połyskująca klamra od paska. Gdzieś dalej stał także Shigeru Nakatoni, który widocznie był czymś przygnębiony. Jednak jedna osoba szczególnie zwróciła uwagę nowoprzybyłych… Był to Toshi Akamura. Stał dokładnie naprzeciwko wejścia, oparty o ścianę, uśmiechał się do Yoha i Mimiego. Obaj szybko do niego podeszli.
Yoh: Hej, Toshi! Jak się tu dostałeś? Przecież to pomieszczenie dla uczestników.
Toshi: Tak, wiem.
Mimie: Zaprosili Cię jednak?!
Akamura jeszcze szerzej się uśmiechnął.
Toshi: No jasne! Dostałem zaproszenie dopiero później, gdy wracałem do domu.
Yoh: No to ekstra!
Chłopcy przybili ze sobą piątki, a za chwilę podszedł do nich inny nastolatek. Był trochę niższy od nich, włosy miał czarne z grzywką zaczesaną do przodu. Miał na sobie niebiesko-czarny strój treningowy, gdzie niebieska była bluza, buty i frotki na rękach.
Nastolatek: Cześć, chłopaki.
Wszyscy trzej spojrzeli się na niego. Mieli miny, jakby nie wiedzieli, kto to w ogóle jest.
Mimie: Ym… Cześć.
Aki: Zapewne mnie nie kojarzycie. Chodzę do tej samej szkoły, co Wy. W Eminie. Nazywam się Aki Kimura.
Yoh: Aaa! Kojarzę Cię! Jesteś przewodniczącym klasy IIc!
Aki:[i] Dokładnie.
Mimie:W takim razie, witamy na pokładzie! Powinniśmy trzymać się razem.
Aki: Ano, też tak myślę. Tym bardziej, że nikogo tu nie znam. Słabo ogarniam, co tu się dzieje.
Ledwo skończył, gdy do pomieszczenie wpadł, znany chyba wszystkim tutaj obecnym, Bestia.
Bestia: Ooo, już większość frajerów przyszła!
Nikt głośno tego nie skomentował. On natomiast rozejrzał się wokół i zatrzymał wzrok na Saiu Hayate.
Bestia: A jednak przyszedłeś! No, no. Trzeba Ci pogratulować już tego, że nie spękałeś, mimo że oczywista jest Twoja porażka!
Sai: Przekonamy się…
Bestia: Oczywiście, że tak! Hahaha!
Shigeru: Przymknij już mordę, zwierzaku.
Bestia spojrzał groźnym wzrokiem na Nakatoniego.
Bestia: Nie bądź taki wyszczekany, bo ktoś może stulić ten Twój pysk!
Nastolatek pokręcił tylko głową na znak zażenowania. Gigant natomiast zajął miejsce przy drugim wyjściu. Przez następne kilka minut nie działo się nic ciekawego. Kilka pojedynczych grup rozmawiało tylko między sobą. Nikt nawet nie zwrócił uwagi, gdy w międzyczasie weszło kilka następnych osób. Dopiero po upływie może 20 minut weszło 5 mężczyzn. Trzech z nich było ochroniarzami. Wnieśli oni spore, prostokątne pudło z otworem na wierzchu. Wydawało się być dość ciężkim nawet, jak dla takich „byków”. Czwartą osobą był siwiejący blondyn, z lekkim zarostem. Ubrany był w czarny golf i brązowe spodnie. Nosił dodatkowo duże, ciemne adidasy. Mimo swojego średniego wieku, był dość dobrze zbudowany. Ostatnim był wysoki brunet, którego włosy wydawały się bardzo spiczaste. Jeden kosmyk opadał koło prawego oka, a w uszach miał srebrne kolczyki. Miał na sobie charakterystyczny czarny uniform z czerwonym elementem na wysokości brzucha oraz frotkami, brązowo-białe były buty i pasek. Na niego szczególną uwagę zwrócił Shigeru.
Shigeru: Scizor…
Nowoprzybyły jedynie się ironicznie uśmiechnął na reakcję Nakatoniego i zajął miejsce niedaleko od pozostałych, którzy dopiero, co przyszli.
Adachi: Witam wszystkich! Moje nazwisko to Adachi. Jestem sędzią głównym Hakkai. Zanim zaczniemy, chciałbym tylko powiedzieć, że brakuje nam jednego zawodnika, który najwyraźniej nie zechciał zaszczycić nas swoją obecnością…
Shigeru rozejrzał się po pomieszczeniu.
Shigeru: (Nie ma Woogyego…)
Adachi: Zatem jednej osobie przypadnie wol…
Nie skończył, gdy do środka wpadł spóźniony szatyn. Wszyscy na niego spojrzeli.
Woogy: Siema wszystkim! Sorry za spóźnienie, trochę byłem zalatany!
Uśmiechał się głupkowato, a niektórzy zareagowali facepalmem.
Adachi: A jednak… No to witamy! Dobrze, że jednak Pan o nas nie zapomniał, Panie Roleyo!
Woogy podszedł do Shigeru i przywitał się z nim kiwnięciem głową.
Adachi: Myślę zatem, że możemy rozpocząć losowanie walk!
Wskazał na pudło, które wnieśli ochroniarze. Stało ono na niewielkim stoliku.
Adachi: W środku są kule z wygrawerowanymi numerami. Każdy wylosuje jedną, a sąsiednie numery stoczą ze sobą pierwsze walki. Wszystko jasne?
Nikt nie miał żadnych pytań, wszyscy stali w ciszy. Tylko jedna osoba odpowiedziała na to retoryczne pytanie…
Woogy: Jaaaaasne!
Adachi: Ee, świetnie. W takim razie zapraszam tutaj pierwszego zawodnika…
Spojrzał na listę, którą przed chwilą wyciągnął z kieszeni…
Adachi: Tuffle Narukaza!
Brunet z czerwonymi kosmykami wyszedł naprzód, kierując swoje kroki do pudła. Włożył do niego rękę i chwilę pomieszał. Wyciągnął ją i podał kulę Adachiemu.
Adachi: Numer 5.
Narukaza wrócił na miejsce i znów oparł się o ścianę. Tymczasem Woogy i Shigeru rozmawiali między sobą.
Shigeru: Woogy, te losy są metalowe, tak?
Woogy: Tak mi się zdaje.
Shigeru: Wiesz, nieszczególnie zależy mi na tym turnieju. Sam zresztą wiesz, o co mi chodzi… Mógłbyś trochę pomieszać tymi numerkami…
Woogy: Hah, jasne… Swoją drogą… Cieszę się, że postanowiłeś jednak poczekać do dzisiaj…
Shigeru: Ja za to średnio…
Część 4.
- Spoiler:
- Na ogromnej podziemnej hali, gdzie podłoga była surowa i twarda, a z lamp na wysokim suficie docierało słabe światło, liczny tłum hałasował w ciągłym oczekiwaniu… Pośród kibiców stało dwóch nastolatków, jeden w wieku ok. 18 lat, drugi natomiast młodszy – może 2-3 lata.
Młodszy: Powiedz mi, co tu się właściwie dzieje? Co my tu robimy, co to za ludzie i na co tak czekamy?
Straszy: Słuchaj, braciszku... To jest Hakkai. Słyszałeś o tym kiedyś? Wielki turniej, w którym bierze udział 16 najlepszych wojowników spośród wszystkich czterech miast. Odbywa się co roku, za każdym razem w innym miejscu, a walka ma jedną zasadę – silniejszy wygrywa. Zwycięzca całego Hakkai jest bezkonkurencyjnym mistrzem, nikt mu nie podskoczy i może cieszyć się respektem dosłownie każdego.
Młodszy: Walka bez zasad? To dozwolone?
Starszy: Dozwolone? Hahaha! O czym Ty mówisz? Jeśli o to Ci chodzi - władzom nic do tego. Oficjalnie nic się tu nie dzieje… I zapamiętaj to!
Młodszy: Średnio mi się to podoba…
Starszy: Daj spokój. Ekstra jest! Zobaczysz, jak będą walczyli! Nie mogę doczekać się walki Bestii… W zeszłym roku wygrał cały turniej. Obstawiam, że w tym będzie podobnie!
[Tymczasem, w pomieszczeniu dla zawodników…]
Adachi znów spojrzał na listę, po czym podniósł wzrok i wywołał następnego do losowania.
Adachi: Scorpius Madre!
Szatyn w czarnej kurtce pewnym krokiem ruszył w kierunku pudła z kulami. Podobnie, jak Tuffle – moment mieszał ręką, dopiero po chwili wyjmując jeden z numerków.
Adachi: Numer 14!
Oddał los i wrócił na swoje miejsce, ścinając wszystkich wojowników wzrokiem.
Adachi: Max Hatsutoku!
Wystąpił nastolatek z długimi, związanymi włosami. Były bardzo charakterystyczne, gdyż miały białą barwę. Chłopak był młody, więc nie było mowy o siwiźnie. Włosy miał w zupełnym nieładzie – grzywka była skierowana do przodu, a z tyłu trochę niedokładnie związane z odstającymi kosmykami. Miał wyraźnie znudzone oczy, jakby był tu z przymusu. Jego ubiór był czarno-biały. Podobny nieco do tego noszonego przez Scorpiusa. Czarna kurtka z postawionym kołnierzykiem, spodnie, buty oraz rękawiczki bez palców pasowały do jasnej podkoszulki i elementów na reszcie ubioru. Trochę mozolnym krokiem podszedł do losowania, sięgając tylko po pierwszy z brzegu numerek i nawet bez spoglądania na niego – podaje go Adachiemu.
Adachi: Szesnastka. Następny – Sai Hayate.
Młodzian, mijając wracającego Maxa, podszedł do Adachiego i wylosował swój numerek.
Adachi: 12! Teraz… Shigeru Nakatoni!
Shigeru bez słowa podniósł wzrok, Woogy natomiast poklepał go po ramieniu.
Woogy: O, to Ty!
Shigeru: Taa?
Szatyn cały czas się uśmiechał. Jego szkolny kolega ruszył po swój numer. Długo nie mieszał ręką w pudle. Standardowo – podał kulę głównemu sędziemu.
Adachi: Jest to numer 9. Teraz poproszę Katayachiego Argihali!
Shigeru, gdy wracał, rozejrzał się po pomieszczeniu dokładnie i w pewnej chwili zrobił minę, jakby coś go zaskoczyło. Wrócił do Woogyego.
Shigeru: Hej, Woogy. Jest nas tu za dużo…
Woogy: Co? Jak to?
Shigeru: Odliczając te 3 małpy i sędziego, jest tutaj 17 osób. O jedną za dużo.
Woogy: Jesteś pewny? Wychodziłoby na to, że ktoś nie bierze udziału… Ale kto?
Shigeru: Mam złe przeczucia…
Tymczasem Katayachi – chłopak w czerwonym podkoszulku – wylosował swój numer. Była to ósemka. Następnie poproszony został Ryu Ikagawashii. To nastolatek o blado czarnych włosach, przewiązanych granatową opaską. Kula, którą wyjął z pudła, wygrawerowany miała numer 2.
Adachi: Aki Kimura!
Nastolatek, z początku trochę niepewnym krokiem, w końcu podszedł do losowania i wybrany numerek podał Adachiemu.
Adachi: 11!
Sędzia spojrzał na swoją listę.
Adachi: Tym samym poznaliśmy już jeden z pojedynków. Będą to Sai Hayate i Aki Kimura, stoczą ze sobą szóstą walkę!
Obaj rywale spojrzeli się na siebie, jakby byli nieco zdziwieni. Po paru sekundach – Kimura wrócił do grupki przyjaciół z Eminy…
Adachi: Czas na Iku Shinhan!
Obok schodów, stała dziewczyna, której czerwone włosy były dość krótko ścięte, a jedynie grzywka zasłaniająca jedno oko różniła się długością. Z twarzy była zielonooką, trochę znudzoną nastolatką. Cała jej sylwetka sprawiała, że chyba dla każdego mężczyzny była bardzo atrakcyjna. Jednak nie ubierała się jak większość jej rówieśniczek. Nosiła szerokie spodnie w moro, przewiązane czarnym paskiem z klamrą. Do tego miała brązowy podkoszulek na ramiączka ze sporym dekoltem. Na nogach nosiła duże glany, a na lewej ręce czarną frotkę. Niemal wszyscy mężczyźni w pomieszczeniu spojrzeli na nią, jakby wcześniej zupełnie jej nie dostrzegli.
Woogy: Whoaaaaa…
Dziewczyna ruszyła do pudła z numerami i pewnym ruchem wyjęła jeden z nich.
Adachi: Numerek 4!
Iku wróciła tam, gdzie stała wcześniej i opierając się o ścianę, zamknęła oczy, pochylając nieco głowę.
Adachi: Yoh Atsuko.
Chłopak podszedł i wybrał kulę, na której widniał numer 3. Tym samym okazuje się, że będzie on walczył z nastolatką, która losowała tuż przed nim. Spojrzał na nią raz jeszcze. Ona jednak nawet nie otworzyła oczu. Atsuko uśmiechnął się i wrócił do przyjaciół.
Yoh: Haha, ale mam farta!
Toshi: Sam nie wiem. Ja bym jej nie ignorował. W końcu nie przez przypadek tu jest.
Yoh: Coś Ty, o czym Ty mówisz? Chodzi mi o to, że walczę z ekstra laską!
Toshi: Aa, no tak…
Zaraz po Yohu wywołany został Mimie Sayuki, który wyciągnął numer 1. Miał zatem stoczyć pierwszą walkę z Ryu Ikagawashiim, który cały czas stał sam pod ścianą. Następnie wywołany był Ketsu Kitai. Wysoki blondyn z długimi włosami i lekkim zarostem. Cały ubrany był na czarno – spodnie, koszulka, wysokie glany. Na prawej ręce miał pieszczoszkę. Z twarzy był bardzo spokojny. Wyjął kulę z piętnastką. Walczyć przypada mu z Maxem Hatsutoku. Po nim losował Bestia. Ciężkim krokiem ruszył do pudła i niemalże wyszarpał z niego los. Numer 6. Mięśniak rozejrzał się w poszukiwaniu swojego rywala… W końcu zatrzymał wzrok na Narukazie.
Bestia: Ty, farbowany chłopcze! Ciebie zgniotę jako pierwszego! Haha!
Jego przyszły przeciwnik nic się nie odezwał, podobnie jak reszta sali. Następnie Adachi ogłosił, że losować ma niejaki Jun Monsurai. Był to naprawdę szczupły chłopak, słabo zbudowany. W stosunku do reszty tutaj zebranych wyglądał, jakby znalazł się tu przypadkiem. Włosy miał jasnobrązowe, krótkie, trochę potargane. Nawet z tyłu pojedyncze kosmyki odstawały, co dawało trochę zabawny efekt. Ubrany był w jasną koszulę zarzuconą na niebieski podkoszulek, jasnobeżowe spodnie i ciemne adidasy. Na lewej ręce miał charakterystyczny zegarek z zielonkawą tarczą. Jego obecność tutaj mogła dziwić niektórych zawodników. W każdym razie – wylosował liczbę 13. Oznaczało to pojedynek ze Scorpiusem Madre, który niemalże wyśmiał chłopaka. Po nim miał losować swój numer Woogy Roleyo. Wesoły nastolatek podszedł do losowania. Niektórzy dziwnie się na niego patrzyli – nic dziwnego. Jako jedyny tutaj, cały czas się szczerzył. Wyjmując numer 7, będzie walczył z Katayachim Argihali, na którego spojrzał i… pomachał mu. Tamten nie bardzo wiedział jak zareagować, robiąc nieco zaskoczoną minę. Została jedna osoba…
Adachi: Toshi Akamura!
Shigeru: Kurwa! Jak to?!
Nastał moment ciszy.
Shigeru: Nieważne, zajmijcie się sobą…
Nikt nie zrozumiał, o co chodzi Nakatoniemu. Oprócz Woogyego – ten doskonale zdawał sobie sprawę, że Shigeru miał się zmierzyć tutaj ze Scizorem o Sandrę. Tymczasem, ten nie bierze udziału… Gdy spojrzeli na niego – jedyną jego reakcją był niezwykle szyderczy uśmiech. Jednak za chwilę zasłonił go im Toshi, który właśnie podszedł do pudła z numerami. Oczywiste było, że wylosuje numer 10 i zawalczy z Shigeru Nakatonim… Jednak oficjalnie ogłosił to dopiero Adachi.
Adachi: Zatem losowanie zakończone! Myślę, że nie co zwlekać – widzowie na Was czekają! Zaczniemy za kilka minut. Pierwszą walkę stoczą Mimie Sayuki i Ryu Ikagawashii. Przygotujcie się.
Ochroniarze zabrali pudło, do którego z powrotem wsypali kule z losami. Zarówno oni, jak i sędzia mieli już wychodzić.
Adachi: Aha… Jeśli chcecie – podczas walk możecie wejść na halę. Macie strefę oddzieloną od tłumów.
Po tych słowach wszyscy czterej mężczyźni wyszli schodami prowadzącymi na górę. Kilka chwil trwała cisza. Dopiero po ich upływie – prawie wszyscy zawodnicy wyszli z pomieszczenia, kierując się na arenę. Stamtąd, za chwilę będą mogli obserwować walkę dwóch pierwszych wojowników. Sami Ryu i Mimie praktycznie w ogóle na siebie nie spoglądali – pierwszy cały czas stał skoncentrowany, zaś drugi prowadził lekką rozgrzewkę przed areną, w strefie dla zawodników. Oprócz tajemniczego rywala Sayukiego, w środku został Max Hatsutoku, Shigeru oraz Scizor.
Shigeru: Co to ma być?! Rzuciłem Ci wyzwanie, czyżbyś spękał?!
Szybkim krokiem brunet w bezrękawniku podszedł do Scizora, a po jego twarzy można było poznać widoczne zdenerwowanie.
Scizor: Spękać? Haha, śmieszny jesteś, braciszku. Dałem Ci szansę.
Shigeru: Jaką szansę, co Ty pierdolisz?!
Scizor: Nie przeklinaj. Mama Cię nie nauczyła?
W tej chwili Shigeru zrobił minę, mówiącą, że rozmówca przesadził. Niewiadomo czy ktokolwiek widział go tak zezłoszczonego. Mocno odepchnął brata, sprawiając, że ten o mało co nie wpadł na halę.
Shigeru: Nie masz prawa o nich w ten sposób wspominać!
Scizor: Wyluzuj! Mówisz, jakbym to ja im coś zrobił.
Chłopak starał się trochę uspokoić, lecz przychodziło mu to z trudem.
Shigeru: Dlaczego porwałeś Sandrę?! Ona nic nie zrobiła!
Scizor: Inaczej nie chciałbyś się ze mną spotkać… Musiałem Cię jakoś zmusić.
Shigeru: Przecież wyzwałem Cię tutaj, na tym turnieju!
Scizor: Nie żartuj sobie. Nie mam zamiaru się w to bawić. Ale za to mam wyzwanie dla Ciebie…
Shigeru: O czym mówisz?
Scizor nieco się zbliżył do Shigeru, ściszając nieco swój ton.
Scizor: No widzisz… Sandra jest tutaj. Będzie w jednym pomieszczeniu ze mną. Możesz ją odzyskać pod jednym warunkiem… Udowodnij, że zasługujesz na swoje nazwisko – wygraj ten turniej!
Część 5.
- Spoiler:
- Shigeru: Żarty sobie stroisz?! Chcesz mnie wrobić w to całe gówno?! Jeśli nie chcesz sam jej oddać, odbiję ją siłą!
Podczas całej rozmowy, nastoletni Nakatoni był wyjątkowo wściekły, co widać było po jego zachowaniu. Nie miał zamiaru hamować się z powodu obecności w pomieszczeniu dwóch innych osób, jakimi byli Ryu oraz Max. Scizor wykonał trzy powolne kroki do tyłu.
Scizor: Jeśli chcesz – próbuj. Pamiętaj tylko, że ja cały czas jestem przy niej. Mój jeden mały ruch może zadecydować o tym, co się z nią stanie… Do zobaczenia, braciszku!
Po tych słowach dosłownie zniknął, rozpływając się w powietrzu. Shigeru nie miał pojęcia, co zrobić. Stał w miejscu, jakby zahipnotyzowany.
Tymczasem, na głównej hali, liczny tłum kibiców z całej okolicy, domagał się rozpoczęcia Hakkai. Po kilku minutach z głośników wydobył się głos Adachiego.
Adachi: Uwaga! Nadszedł czas, żeby rozpocząć turniej! Hakkai #13 uważam za otwarty! Życzę Wam najlepszego widowiska, rozlewu krwi i wielu połamanych szczęk!
W tej chwili – rozszalałe tłumy zaczęły krzyczeć, klaskać i gwizdać na znak uznania i radości z rozpoczęcia zawodów.
Adachi: Swoją walką, turniej otworzą: nazywany Smokiem, jeden z najbardziej tajemniczych zawodników, mroczny wojownik z Setirps… Ryu Ikagawashii!
Ze środka, przechodząc przez strefę dla zawodników, wszedł na arenę nastoletni brunet. Minę miał cały czas tą samą – posępną i beznamiętną.
Adachi: Jego przeciwnikiem będzie zawodnik z Eminy, udział w Hakkai bierze po raz pierwszy, jednak wypatrzony został dzięki swoim wysokim umiejętnościom... Mimie Sayuki!
W strefie zawodników, szatyn gotowy był już na wejście do klatki. Yoh poklepał go przyjacielsko po plecach.
Yoh: Do dzieła, stary. Jak przegrasz, nie martw się – odegram się za Ciebie w ćwierćfinale.
Żartując, Atsuko lekko popchnął Mimiego w stronę wejścia na arenę. Tamten skierował się od razu na nią, gdzie czekał już Smok. Już za chwilę, obaj stali naprzeciwko siebie w odległości może 3-4 metrów. Wszyscy inni zawodnicy, prócz Shigeru i Maxa, którzy nadal byli wewnątrz, uważnie spoglądali na wojowników, by ujrzeć, jaki poziom reprezentują. Po kilkunastu sekundach rozbrzmiał głośny gong, oznaczający początek pojedynku. Choć przez chwilę obaj stali niewzruszeni, za chwilę do działania ruszył Mimie Sayuki. Rozbiegając się, wykonał silny zamach z zamiarem trafienia swojego oponenta prawym prostym w głowę. Ten jednak zrobił błyskawiczny unik, schodząc pod ręką w swoją lewą stronę i skontrował napastnika silnym kopnięciem okrężnym na wysokości żeber. Chłopak złapał się za nie z bólu. Smok chciał już poprawić akcję kombinacją prostych uderzeń w twarz, jednak Sayuki w porę zareagował i robiąc unik przed pierwszym, zszedł z linii ciosu, następnie podnosząc obie ręce – zaczął zbijać wszystkie ataki na ruchu do tyłu. Akcja toczyła się coraz szybciej, doszły ataki nogami i kontry. W pewnej chwili wszystko zaczęło się dziać tak błyskawicznie, że obserwatorzy mogli mieć wrażenie, iż obaj wojownicy lewitują tuż nad ziemią, poruszając się we wszystkie strony. Dopiero po dłuższej chwili doszło do pierwszego trafienia. Gdy Ikagawashii chciał zakręcić efektowną obrotówkę – jego rywal szybko skrócił dystans i wpakował swoją pięść w policzek chłopaka. Pod wpływem uderzenia, niemalże się przewrócił, w ostatniej chwili odbił się jednak rękami od ziemi i po salcie, wylądował na obu nogach. Obaj stali z gardą wysoko uniesioną i w lekkim rozkroku.
Ryu: Więc jednak co nieco umiesz… Zacznijmy na serio.
Przeciwnik nie odpowiedział. Obaj ruszyli na siebie z zawrotną prędkością. Gdy byli blisko siebie – Ikagawashii wykonał skok nad Mimiem, po czym zadał mu silny cios nogą w kręgosłup, pod wpływem którego tamten mocno się odgiął i kawałek odleciał. Równie szybko jednak odwrócił się z powrotem do rywala i zacisnął obie pięści. Jego prawa dłoń zaczęła świecić, jakby źródło tego światła znajdowało się w środku. Błyskawicznie wystawił otwartą dłoń, a w stronę Smoka poleciał nadzwyczajny, promienisty pocisk energetyczny. Wywołało to reakcję publiki – wszyscy byli pod wrażeniem tej „sztuczki”.
Jedynie zawodnicy bez większych emocji nadal bacznie się wszystkiemu przyglądali…
Scorpius: Że też się mają z czego cieszyć... Cóż za sztuką jest stworzenie takiej kuli energii…
Tuż za swoim tworem ruszył Sayuki. Ryu natomiast wyglądał na niezbyt zaskoczonego. Bez większych problemów, odbił swoją prawą ręką pocisk, który uderzył kilka metrów dalej w podłoże, powodując niewielką eksplozję. Widząc nacierającego chłopaka – chciał skontrować go silnym prostym w nos, jednak tamten przechylając nieznacznie głowę, uniknął kontry. Sam uderzył pięścią w brzuch swojego przeciwnika, po czym chciał to poprawić lewym sierpem w twarz. Ryu jednak w pewnej chwili dosłownie rozmył się w powietrzu, pojawiając się za chwilę z prawej strony Mimiego i agresywnie nacierając głównie za pomocą rąk. Tamten jednak skutecznie blokował większość ciosów i starał się nie zostawać dłużnym. Druga już wymiana trwała dłuższą chwilę. Jedynymi, którzy nadążali z obserwacją wyprowadzanych ciosów byli zawodnicy i może poszczególne osoby z publiki. Dla przeciętnego widza było to praktycznie niewidoczne. W końcu ze zwarcia obaj wojownicy wyszli odbijając się od siebie zwykłymi prostymi. Jednak żaden z nich nie zwlekał. Mimie wylądował na ziemi, w niskiej pozycji, podpierając się jedną ręką, Ryu natomiast, unosząc się w powietrzu, wystawił rękę w stronę swojego przeciwnika i stworzył niewielką, fioletowo-czarną sferę.
Ryu: Shadow Slash!
Zaraz po tych słowach, kula ciemnej materii zmieniła się w dwa, cienkie półksiężyce, które wystrzeliły w stronę Sayukiego. Ten z trudem ich uniknął – przed pierwszym uskoczył, podczas gdy drugi leciał wprost na jego tors. Uratował się jednak teleportacją kilka kroków w swoją lewą stronę. Oba pociski w miejscu zetknięcia się z podłogą, stworzyły średniej wielkości wcięcie w ziemi. Szatyn spojrzał z niepokojem na Smoka.
Podobnie zaskoczeni poziomem tego wojownika byli, obserwujący walkę, Yoh, Toshi oraz Aki.
Toshi: Mimie trafił na mocnego przeciwnika. Jak na razie zastosowali tylko po jednej technice, ale niewiadomo czego można się spodziewać po tej dziwnej energii Ikagawashiiego.
Yoh: Jest bardzo mroczna. A takie są najniebezpieczniejsze…
Toshi: I Ty dobrze o tym wiesz, Yoh. Ale Mimie wcale nie odpuszcza. Obaj mają szansę na zwycięstwo w tym starciu.
Yoh: Racja. Bez względu na jego wynik – będę miał ciekawą drugą rundę.
Toshi: Drugą rundę? Zanim zaczniesz o niej myśleć to może przejdź najpierw przez pierwszą!
Yoh: Oj tam, oj tam! To tylko dziewczyna. Lepiej Ty się skoncentruj na tym swoim dziwaku…
Toshi: Ciekaw jestem, czego się po nim spodziewać…
Tymczasem akcja cały czas trwała – już pierwsza walka na Hakkai sprawiała, że tłumy skandowały imiona swoich faworytów. Krótkie wymiany ciosów były błyskawiczne, a gdy wojownicy wychodzili ze zwarcia, nie marnując chwili czasu – atakowali się wzajemnie z dystansu za pomocą swoich technik – energetycznych w przypadku Mimiego i mrocznych u Ryu. W pewnej chwili dwa większe pociski młodzieńców zderzyły się ze sobą, tworząc stosunkowo sporą eksplozję, odczuwalną nawet w miejscu dla publiki. Obaj wlecieli w kłęby dymu, a przez dłuższą chwilę nie widać było co się tam dzieje. Dopiero gdy cały kurz opadł, wszyscy ujrzeli silny cios w szczękę Smoka z lewej nogi jego rywala. Pod wpływem uderzenia, brunet odleciał na ziemię.
Ryu: Dosyć tej zabawy!
Mimie: Masz rację – skończę to!
Sayuki ułożył swoją pięść na wysokości pasa. Ta po paru sekundach zaczęła płonąć. Z każda chwilą ogień stawał się coraz większy.
Mimie: Flame Onrush!
Chłopak zaczął lecieć w stronę Smoka z wyciągniętą przed sobą, płonącą jasnym płomieniem, pięścią. Ikagawashii zrobił wyjątkowo skoncentrowaną minę. Wystawił otwarte dłonie przed siebie, a wokół tych pojawiła się ciemna aura.
Ryu: Shadow Wall!
W jednej chwili zmaterializowała się przed nim ściana stworzona z czarno-fioletowej energii, która całkowicie go zasłoniła od strony natarcia przeciwnika. Ten jednak nie zamierzał się zatrzymać. Lecąc cały czas z jednakową szybkością, uderzył w energetyczną tarczę, a płomienie całkowicie ją ogarnęły. Ku zaskoczeniu wojownika – ta jednak nie została nawet naruszona.
Mimie: Co?! Jak to możliwe, że zatrzymałeś mój atak?!
Gdy chłopak zabrał ze ściany rękę, a cały ogień zniknął – Smok również zneutralizował swoją technikę defensywną.
Ryu: Ostrzegałem, że to koniec zabawy…
Stanął w luźnej pozycji, a wokół niego zaczęła pojawiać się mroczna, bardzo nieregularna aura, przypominająca z kształtu trochę wyładowania elektryczne.
Yoh: Jego moc znacząco wzrasta!
Mimie był równie zaskoczony, co wszyscy. Nie zdążył zareagować, gdy Ryu ruszył na niego z impetem, zadając mu kombinację silnych ciosów, kończąc pojawieniem się za nim i kopniakiem w plecy. Odleciał kawałek nad niego, po czym rozstawił ręce na boki. W otwartych dłoniach zaczęły zbierać się sfery ciemnej materii.
Ryu: Jesteś mocnym przeciwnikiem. Dlatego szybko muszę to zakończyć.
Gdy Sayuki podnosił się z ziemi – Ryu złączył przed sobą ręce, scalając kule energii.
Ryu: Shadow Cannon!
W stronę wstającego młodzieńca, wystrzelił wielką falę mrocznej energii. Mimie ledwo zdążył się obejrzeć, gdy ta uderzyła wprost w niego. Nastąpiła pokaźna eksplozja, przez którą cała hala zadrżała, a prawie wszystkich widzów odrzuciło od krat...
P.S. W przyszłości mam zamiar zrobić portal, taki jak Yoh czy Viego, ażeby było to bardziej czytelne.
Ostatnio zmieniony przez Woogy dnia Sob Paź 20, 2012 2:14 pm, w całości zmieniany 5 razy