Anime Revolution Sprites

You are not connected. Please login or register

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down  Wiadomość [Strona 1 z 1]

1Odliczając Wieczność, część pierwsza Empty Odliczając Wieczność, część pierwsza Pią Maj 24, 2013 4:17 pm

Kreeth

Kreeth
Earthling
Earthling
Witam. Postanowiłem sobie co nieco popisać (głównie pod wpływem zarejestrowania się na forum, mimo wszystko). Opowiadanie, które może na razie na to nie wygląda, ale w teorii ma być steampunkowe. Nie pisałem od dawien dawna, więc jest to nawet niezła rozgrzewka. Mam nadzieję, że miło się Wam będzie czytać ten... twór.

Minutowa wskazówka przesunęła się leniwie, wydając przy tym cichy dźwięk, który powędrował w nicość. W końcu było to jedyne, co otaczało ozdobny zegar kieszonkowy na srebrnym łańcuszku. Płynął on przez wieczność, odliczając sekundy, minuty, godziny. Był świadkiem początku. W końcu to on wszystko zaczął. Jednakże jedyne co mógł zrobić mknąć przez pustą nieskończoność wszelkiego istnienia (a także nieistnienia oraz stanów pośrednich, takich jak pudding) to dalej odliczać czas. Kieszonkowy zegarek wiedział, że ta historia skończy się tak jak każda inna. Kiedyś. A on będzie odliczać czas.

Był to jeden z tych letnich, słonecznych dni, które sprawiały, że każda żywa istota najchętniej położyłaby się gdzieś na łące lub nad wodą, rozkoszując się daną chwilą i nie przejmując się światem. A przynajmniej tak myślała Rebeka, która wylegiwała się właśnie w cieniu drzewa, patrząc na płynącą przed nią rzekę. Był to ostatni dzień, jaki musiała spędzić w szkole. Cieszyła się na myśl, że od teraz mogła przychodzić nad rzekę częściej. Widok wody napawał ją pewnym spokojem, a ptaki i króliki, które od czasu do czasu zjawiały się w okolicy dostarczały jej tyle towarzystwa ile tylko potrzebowała.
Pod tym względem Rebeka była dziwna jak na szesnastoletnią dziewczynę z dobrego, zamożnego domu. Zamiast z rówieśnikami, czas wolała spędzać na łonie na tury, w otoczeniu zwierząt, ewentualnie w którejś z bibliotek. Ludzie nie interesowali jej zbyt szczególnie, przynajmniej nie ci, z którymi miała kontakt. Byli zdecydowanie mniej ciekawi niż postacie z książek. Do tego większość z nich była tak bardzo niedojrzała...
Rebeka uśmiechnęła się do swoich myśli. W końcu nie mogła pozwolić na to, by rozważania dotyczące jej rówieśników popsuły jej tak udany dzień. A co najlepsze, była dopiero pierwsza po południu. To oznaczało, że miała tyle czasu ile tylko chciała na to, by rozkoszować się latem. Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała w niebo. Chmury leniwie mknęły, jednak żadna z nich, ku jej rozczarowaniu, nie miała ciekawego kształtu. Może prócz tej, która przypominała wściekłą krowę uzbrojoną w halabardę, gotową do przecięcia błękitu nieba na pół. Albo tej sroki, która leciała prosto w jej kierunku. Ostatnio tych ptaków w okolicy pojawiło się dosyć sporo. Parę nawet z ciekawością zbliżało się do Rebeki. Ten jednak był inny. Dziewczyna jeszcze nigdy nie spotkała takiej sroki, która trzymałaby coś w dziobie. Z tej odległości słabo widziała, ale mogłaby przysiąc, że było to coś na długim, błyszczącym łańcuszku... Jej podejrzenia sprawdziły się, gdy ptak podleciał bliżej, wzbił się nieco wyżej i upuścił przedmiot, który wylądował akurat na czole Rebeki.
- Ajajajaj – syknęła, podrywając się do pozycji siedzącej, zamykając oczy i delikatnie dotykając bolącej głowy. Parę łez spłynęło jej po policzku.
Gdy otworzyła oczy, ujrzała leżący przed sobą zegarek kieszonkowy. Był ozdobiony przepięknymi, kwiecistymi wzorami, a kończył się długim, srebrnym łańcuszkiem. Rebeka podniosła go i otworzyła. Wewnętrzna strona klapy skrywała podobne wzory, przez co ciężko było się skupić na tarczy zegara, która także była zdobiona. Tykał on cicho, niepoprawnie wskazując wpół do siódmej. Rebeka spróbowała przestawić czas, jednak małe pokrętło za to odpowiedzialne nie działało.
- Pewnie jakiś trybik siadł – westchnęła. Po powrocie do domu będzie musiała pokazać go ojcu. On znał się na majsterkowaniu.
Patrząc na zegarek Rebeka doznała dosyć dziwnego uczucia niepokoju. Sam przedmiot zdawał się emanować jakąś dziwną, niewyjaśnioną, jednak ledwo wyczuwalną aurą, której dziewczyna nie potrafiła określić znanymi jej słowami. Czuła się jakby jadła ciastko czekoladowe, które próbowało uciec z jej przełyku. W miniaturowym sterowcu.
Jednak to nie był koniec dziwnych rzeczy. Dopiero teraz Rebeka zauważyła, że nie była nad rzeką sama. Na samym brzegu, wpatrując się w wodę, siedział przeciętnej postury jegomość w eleganckim, acz nieco podniszczonym czarnym płaszczu. Jego głowę przystrajał kapelusz tego samego koloru, oraz w podobnym stanie. Znoszony ubiór sprawiał wrażenie jakby mężczyzna przebył długą drogę wypełnioną samymi przeciwnościami losu. Jego zmęczona twarz tylko utwierdzała w tym przekonaniu.
Dziewczyna schowała tajemniczy zegarek do kieszeni swojego mundurka szkolnego i podeszła do mężczyzny.
- Przepraszam? - zaczęła rozmowę zakłopotanym głosem. Rozmowy z ludźmi nie zawsze jej wychodziły. - Dobrze się pan czuje?
Mężczyzna odwrócił ku niej swój wzrok i uśmiechnął się. Potem wziął leżący nieopodal kamień i rzucił go w rzekę. Odbił się pięć razy.
- Nie istniejesz – powiedział spokojnie.
Te słowa zaskoczyły Rebekę. Spodziewała się czegoś w stylu „Ależ tak, panienko, nie przejmuj się strudzonym wędrowcem. Wracaj do odpoczynku, a ja udam się w inne miejsce, by Ci nie przeszkadzać”. Gdyby się nad tym zastanowić „Masz tu jeszcze świeże ciasto czekoladowe z miejskiej cukierni” byłoby dosyć miłym dodatkiem.
- S-słucham? - wydukała, kompletnie zbita z tropu.
- Nic tu nie istnieje – mężczyzna wstał. - Ten cały świat – rozłożył ramiona, wskazując wszystko wokół – jest tylko ułudą. Ty wyjątkiem nie jesteś.
Nim Rebeka zdążyła zareagować tajemniczy osobnik podszedł do niej, poklepał ją protekcjonalnie po głowie i odszedł. Tak, ten dzień stawał się coraz dziwniejszy.

Rebeka siedziała w wielkim salonie posiadłości jej rodziny i w zamyśleniu wpatrywała się w swój posiłek złożony z jeszcze ciepłych, acz szybko stygnących ziemniaków, brokułów, sałaty oraz kawałka upieczonej wołowiny. Cały jej apetyt uleciał po spotkaniu z mężczyzną nad rzeką. „Nie istniejesz”. Wiedziała, że nie powinna zaprzątać sobie tym głowy, w końcu słowa nieznajomych, tajemniczych i dziwnych mężczyzn nigdy jej nie poruszały. Ani czyjekolwiek słowa ociekające wręcz absurdem. Jednakże w tym mężczyźnie było coś innego. Na swój sposób był przerażający i taki niesamowicie... autentyczny. Zupełnie jakby jako jedyny miał rację i jako jedyny istniał. Do tego to uczucie, które miała patrząc na zegarek tylko się nasiliło w jego obecności. Wszystko było takie dziwne. Po raz pierwszy w życiu, Rebeka nie wiedziała co ze sobą począć. Dlatego od niechcenia szturchnęła widelcem kawałek wołowiny.
- Nie jestem głodna – mruknęła, po czym wstała od stołu i skierowała się ku wyjściu.
Jej ojciec, rosły mężczyzna w swoich latach czterdziestych ubrany jak prawdziwy człowiek z klasą, spojrzał na nią z troską. Chciał coś powiedzieć, jednak nim jakiekolwiek słowa wyszły z jego ust, drzwi do salony otworzyły się. Kamerdyner bez słowa wprowadził gościa i zniknął tak szybko jak się pojawił. Niezręczna cisza wypełniła salon, gdy spojrzenia Rebeki oraz tajemniczego mężczyzna z nad rzeki spotkały się. Jegomość uśmiechnął się. Jego wzrok wwiercał się dziewczynie w duszę.
Ojciec Rebeki odchrząknął, wstając od stołu.
- Rebeko, to jest pan Hunt – przedstawił go. - To mój bardzo dobry przyjaciel z dawnych czasów. Zatrzyma się u nas parę dni.
- Och, po co od razu tak oficjalnie – żachnął się gość, podchodząc do Rebeki. - Proszę mi mówić Oliwer, panienko – skłonił się.
- B... bardzo mi miło – wydusiła z siebie dziewczyna. - Właśnie wychodziłam.
Spuszczając głowę Rebeka w pośpiechu wyszła z salonu, zostawiając dwóch mężczyzn samych. Jej ojciec westchnął.
- Nie wiem co się z nią dzieje – stwierdził ze smutkiem. - Nigdy nie była zbyt otwarta na ludzi, ale dzisiaj...
- Nie przejmuj się – pocieszył go Oliwer. - Dorasta. Pewnie szuka własnego miejsca w świecie.

Rebeka siedziała na kamiennej ławce w samym sercu ogrodu, wpatrując się w tajemniczy zegarek. Dziewczyna odkryła, że był on jeszcze bardziej dziwny i niepokojący niż myślała. Dla niego czas zdawał się płynąć wolniej. Zegary w domu już dawno odliczyły co najmniej trzy godziny. Ten zaś upierał się, że minęło dopiero trzydzieści minut.
- A może... - Rebeka spojrzała ze smutkiem na własną dłoń.
Na próbę uszczypnęła się, ugryzła i kopnęła ławkę. Wszystko było tak realne jak tylko mogło być. Dlaczego więc czuła się tak... nieistniejąca? Westchnęła. Przynajmniej miała dość dobry widok na zachodzące w oddali słońce. Ten widok zawsze poprawiał jej humor. Być może i teraz, jeśli będzie wpatrywać się w czerwony, z wolna opadający krąg dostatecznie długo, poczuje się lepiej.
- Zawsze lubiłem zachody słońca – powiedział głos za nią. Rebeka nerwowa i strachliwie odwróciła się, by spojrzeć prostu na nadchodzącego Oliwera. - Jest w nich coś... urzekającego, nie sądzisz?
Dziewczyna przytaknęła tylko, po czym odwróciła się w stronę zachodu słońca. Zegarek schowała do kieszonki swej sukienki.
- Co pan tu robi? - zapytała jak najbardziej oficjalnie i poważnie jak tylko potrafiła.
- Mówiłem, mów mi Oliwer – usiadł obok niej. - Straciłaś pyszny deser.
- Nie byłam głodna... - burknęła, próbując nie myśleć o słodkościach, do których miała straszną słabość.
- Ciasto czekoladowe. Takie z polewą. Nie za suche, nie za wilgotne – Rebeka poczuła, że żołądek zaczął skręcać ją z wyrzutu za ominięcie jej ulubionego przysmaku. - Niezłe, biorąc pod uwagę, że tak naprawdę nie było ciastem. Ani czymkolwiek.
Żołądek przestał ją skręcać. Zamiast tego stwierdził, że najlepiej będzie dać spokój, zamknąć się we własnym pokoju i nie chcieć mieć z nikim nic do czynienia. Rebeka westchnęła.
- O co chodzi z nie istnieniem? - zapytała po chwili milczenia i zbierania w sobie dostatecznej ilości odwagi.
- Nie powinnaś się tym chyba przejmować – odparł Oliwer uśmiechając się na to pytanie.
- Ale... - zaczęła, jednak jej rozmówca uniósł dłoń, żeby zamilkła.
- Chociaż skoro już i tak Ci o tym powiedziałem... cóż, najprościej mówiąc nie istniejesz. Nie żyjesz. Nie ma Cię w prawdziwym świecie. Żyjesz w fikcji i – podrapał się po głowie – właściwie nie wiem jak Ci to dokładniej opisać.
- Czyli mam uwierzyć Ci na słowo? - zdziwiła się, czując wzrastającą irytację. - Przychodzisz tu, oznajmiasz, że nie istnieję i tyle? Czy Ty...
- Ile masz lat? - zapytał, kompletnie wytrącając ją z równowagi.
- Słucham?
- To chyba proste pytanie. Ile masz lat?
- Szesnaście... prawie.
Kompletnie zapomniała o tym, że jutro były jej urodziny. Teraz wszystko zaczynało mieć sens. Ojciec na pewno ściągnął swojego przyjaciela dokładnie na tę okazji i...
- Od ilu lat?
- Słucham? - to naprawdę wytrąciło ją z równowagi.
- Skoro istniejesz chyba możesz odpowiedzieć. Jutro kończysz szesnaście lat, prawda? - Rebeka przytaknęła. - Który raz?
- Ja...
Dopiero teraz uświadomiła sobie jedną rzecz. Nie pamiętała kiedy jej urodziny nie były jej szesnastymi. Za każdym razem kończyła ona właśnie tyle lat, a każde poprzednie stawały się piętnastymi...
- No właśnie – Oliwer po raz kolejny się uśmiechnął i wstał. - W tym miejscu nie ma czasu, nie tak naprawdę. Żyjesz w fikcji poza prawdą. Jak – przerwał na chwilę, szukając odpowiedniego porównania – kanarek w klatce.
Rebeka patrzyła jak mężczyzna kieruje się w stronę posiadłości. Podbiegła do niego.
- Czekaj! A co z...
- Prawdziwym światem? - spojrzał na nią z lekkim politowaniem, a ta tylko kiwnęła głową. - Nie mogę Ci zepsuć urodzinowej niespodzianki, prawda?
Po tych słowach Oliwer odszedł, zostawiając Rebekę samą w ogrodzie, który powoli zaczął pogrążać się w mroku.

Następnego dnia, Rebeka nie odczuwała już tego dziwnego uczucia, które spowodował u niej najpierw zegarek, a potem ta cała sprawa z nieistnieniem. Nie miała zamiaru czuć się źle, w końcu to były jej urodziny. Dziś miała być wspaniała, zbierać prezenty i ogólnie dobrze się bawić. Nawet jeśli nic nie było prawdziwe mogła z tego skorzystać. Poza tym, co roku na jej urodzinach jest tort. To doskonały powód, by swoje poszukiwania rzeczywistości odłożyć na późniejszy termin.
Z samego rana ubrała się w swoją najładniejszą sukienkę oraz zeszła na dół. Zjadła śniadanie, porozmawiała z ojcem i wyszła przejść się po ogrodzie. Był piękny, słoneczny dzień. Chyba nic nie mogło go zepsuć...
...może prócz Oliwera, wciąż w tym samym, znoszonym płaszczu. Leżał z zamkniętymi oczami na kamiennej ławce, zapewne delektując się słońcem. Rebeka odchrząknęła zniecierpliwiona.
- Tak się zastanawiałem kiedy się zjawisz – powiedział, nawet nie otwierając oczu. - Chcesz swój prezent?
- Nie potrzebuję – odparła niezbyt przyjaznym tonem. - Co tu robisz?
Oliwer otworzył oczy, uśmiechnął się, po czym przeszedł w pozycję siedzącą, pozwalając Rebece usiąść.
- Wszystkiego najlepszego – powiedział, wciskając w jej dłoń prostokątny, srebrny obiekt.
- Powiedziałam, że nie potrzebuję – westchnęła. - Co to jest?
- Zapalniczka – na te słowa brwi dziewczyny powędrowały w górę. - Albo „jedyny sposób na dostanie się do prawdziwego świata”, jeśli wolisz bardziej dramatycznie.
- Nadal nie widzę jak to... - zaczęła.
- Żyjesz w obrazie. - przerwał jej. - Spal go. Proste – Oliwer wstał i skierował się w stronę posiadłości. Na pożegnanie dodał: - Sama powinnaś się domyślić, który to.
Mężczyzna zniknął. Rebeka przyjrzała się zapalniczce. Była wypolerowanym, gładkim, srebrnym prostokątem otwieranym od góry, ozdobionym w kwieciste wzory. Pod pokrywą znajdował się specjalny mechanizm, który utrzymywał ogień po zapaleniu.
- Ładna – powiedziała sama do siebie i sama położyła się na ławce, rozmyślając o obrazach w domu.

Reszta dnia przebiegała bezstresowo i wręcz planowo. Na jej urodzinach, tak jak zwykle, nie było zbyt wielu gości. Każdy przyniósł po prezencie, jednak cały czas Rebeka miała wrażenie, że dostała te rzeczy rok temu. Oprócz tego był, oczywiście, tort. Prawdziwe czekoladowe dzieło sztuki, którego aż żal było jeść. Jednakże łakomstwo wzięło górę, tak jak co roku.
Cały dzień, Rebeka chodziła po domu i przyglądała się obrazom, udając że musi coś zrobić w związku z urodzinami. Ku jej rozczarowaniu tylko jeden z nich wyglądał na taki, który mógłby być właśnie tym, o którym mówił Oliwer. Znajdował się on w głównym holu. Największy z obrazów jej rodziny. Wysoki na trzy i szeroki na pięć metrów zdobił ścianę i zachwycał gości swymi detalami. Przedstawiał on ich rodzinną rezydencję oraz tereny wokół niej. Był tam jej ulubiony las, kawałek rzeki oraz nawet miasto, w którym chodziła do ekskluzywnej szkoły. O dziwo, Rebeka nigdy nie zwracała na ten obraz ani na jego szczegóły zbyt wielkiej uwagi. Po prostu... był. A jeśli to nie on był tym tajemniczym obrazem, który tworzył ich „nieistniejący” świat to żaden obraz świata nim nie był.
Oczywiście, Rebeka zdawała sobie sprawę, że Oliwer mógł kłamać. Wszystko mogło być absolutnie prawdziwe i istniejące. To mógł być jedynie jakiś pokręcony żart zmęczonego życiem człowieka, chociaż Oliwer takim się nie wydawał.
Dziewczyna stała teraz przed dużym obrazem, wpatrując się w niego. W ręku trzymała otwartą, jednak nieodpaloną jeszcze zapalniczkę. Miała dylemat. Jeśli Oliwer miał rację, mogła się przekonać jak wyglądał ten „prawdziwy” świat. A jeśli trafiłaby właśnie tam, czy wtedy porzuciłaby wszystko to co miała i zostawiła za sobą swój dom oraz ojca? Z drugiej strony, jeśli Oliwer kłamał, mogła spalić całą posiadłość oraz dobytek swojej rodziny.
- Rebeka? - jej ojciec wszedł do holu. Zrobił zdziwioną minę, widząc zapalniczkę w jej ręku. - Kochanie, co robisz?
- Ja... - dziewczyna spojrzała na niego. Łzy zaczęły spływać jej po policzku. - Przepraszam.
Musiała to zrobić. Wewnętrzny impuls podsycany ciekawością wręcz zmuszał ją do tego, by zapalić zapalniczkę. Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w swojego ojca, po czym przyłożyła ogień do obrazu. Ten zajął się niemalże natychmiastowo. Farba zaczęła spływać z trawionego płomieniem płótna. Języki ognia wędrowały po pozłacanej ramie. Przez łzy Rebeka widziała jak pożar rozprzestrzenia się po domu. Jednak było w nim coś dziwnego. Nie był gorący. Nie parzył. Nie, nie dla niej. Podeszła do swojego ojca i wtuliła się w niego ciągle szepcząc „przepraszam”. A potem była już tylko ciemność.

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry  Wiadomość [Strona 1 z 1]

Similar topics

-

» Pierwsza Animacja
» Cześć
» Cześć
» Cześć ;]
» Cześć

Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach

 

© 2009-2018 Anime Revolution Sprites. All rights reserved.
Design by Yoh. Thanks for Zbir and Safari.