TIME SKIP
Raymond Uruka po pokonaniu Shiftera skupił się na odzyskaniu swoich mocy Vizarda. Kiedy pusty powrócił do jego świata wewnętrznego, w końcu go pokonał – zapewniło mu to korzystanie z mocy bytu, a co za tym idzie, także formy Bankai. Poza pomocą w przebudowie swojego domu, chłopak starał się rozwijać swoje moce. Pracował też nad zwiększeniem mocy techniki Kamehameha. Dzięki temu, jego fale uderzeniowe zyskały miano najpotężniejszych, wśród obrońców planety – przez to, zmuszony był ograniczyć korzystanie z nich w walce do ostateczności. Młodzian bardzo zbliżył się do Rose, choć sam tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia jak silne uczucia ich łączą. Po pięciu latach, nadeszła chwila pożegnania się z mocami pustego oraz shinigami…
------------------------------
Na ośnieżonym szczycie stał sobie spokojnie jakiś młodzieniec. Niezwykle silny wiatr i mróz zupełnie mu nie przeszkadzały, o czym mógł świadczyć nie tyle jego spokój, co sam ubiór - zero jakiejkolwiek kurtki, szala, czy czapki. Tak, to właśnie był Raymond Uruka. Młodzieniec, który w ciągu pięciu lat niewiele zmienił się zewnętrznie, ale zdecydowanie zmądrzał wewnętrznie. Co prawda dalej się wygłupiał i popisywał, lecz tym razem z umiarem oraz w zdecydowanie lepszym stylu. Brunet od jakiegoś czasu przyglądał się niebu. Nie było to łatwe, wszak panujące tu obecnie warunki można byłoby porównać do strasznej śnieżycy. Czy go to jednak obchodziło? Ani trochę...
- No... Myślę, że już czas... - powiedział w końcu do siebie.
W dłoni błękitnookiego zmaterializował się biało-czerwony tasak, który po chwili wbił on ostrzem w ośnieżony szczyt.
- Ban-Kai! - krzyknął, całe szczęście nie wywołując żadnej lawiny.
Broń uległa znaczącej zmianie; z początku otoczyła ją ciemna energia, następnie ukazując zupełnie niepodobny do poprzedniego wygląd. W szczyt wbity był czarny miecz o złotych elementach oraz utworzonym z trzech ogniw łańcuchu na końcu rękojeści. Wtedy po okolicy zaczęła biegać jakaś biała postać. Jej prędkość była niesamowita. Choć Ray zdawał sobie nic z tego nie robić, obserwował jej ruchy. W końcu dziwna zjawa zniknęła, zaś przed wbitym mieczem zaczęła się formować sylwetka jakiejś ludzkiej postaci.
Był to wysoki mężczyzna o nietypowym wyglądzie. Jego odzienie zakrywał ciemny płaszcz, tors chroniła ciężka, aczkolwiek bogato wyglądająca zbroja ze sporymi naramiennikami. Z niezakrytego przez zbroję niewielkiego fragmentu torsu dostrzec można było twardy, choć nie gruby pancerz utworzony z białej, zaschniętej substancji. Ramiona okrywały rękawy nieco poszarzałej koszuli. Cerę miał bladą niczym zmieszaną z mlekiem krew w odpowiednich proporcjach. Twarz młodzieńcza, spokojna, lekko uśmiechnięta, lecz oczy zdecydowanie nie należały do człowieka - ślepia przypominały te charakterystyczne dla przedstawicieli rasy pustych. Długie, brązowe włosy, sięgające do łopatek nadawały tej postaci jakby młodzieńczego ducha. Prócz oczu przerażająca wydawała się także para czarnych rogów, która wyrastała znad prawego ucha przybysza. Pierwszy róg - wyższy, zdecydowanie dłuższy i bardziej wygięty. Drugi - znajdujący się pod pierwszym, raczej krótki, choć groźniej wyglądający.
- Dobrze cię zobaczyć w świetle 'prawdziwego' świata, Kraisenie. Ta para rogów to jakiś nowy krzyk mody, czy po prostu nie miałeś co zrobić z dodatkiem na Halloween?
- To efekt scalenia z pustym. Zresztą, nie tylko to. A tak poza tym, ciebie też miło znowu widzieć. Choć będzie to już nasze ostatnie spotkanie...//Trochę za bardzo mnie poniosło przy opisie Kuraisena więc, żeby dla osób które chcą to czytać było to "zjadliwe", przerwę posta tutaj, a do sedna przejdę w kolejnym xd//