Podświadomość:
Po wstępnych wyjaśnieniach zanpakuto, Rayemowi w końcu udało się zmaterializować miecz formie ShiKai. Nie wydawało się to takie trudne, jak opisywał to Kuraisen, bynajmniej dlatego, że jako vizard właśnie w taki sposób dobywał broni w czasie walki. Chłopak trenował znaną mu bronią już od paru minut. W między czasie postanowił porozmawiać jeszcze z mieszkającymi tu bytami.
- Kłamałeś z tą długością przyzwania ostrza, miało być krótko, a to już prawie dziesięć minut.
- Tutaj nie masz ograniczeń, to twój własny świat, ty jesteś jego głównym kreatorem.
- Powinienem zatem pomyśleć o jakiś fotelach i ozdóbkach - odpowiedział drwiąco. - Powiedziałeś, że BanKai odeszło razem z pustym... Nie rozumiem, jak to możliwe? Przecież ty jesteś moim zanpakuto, nie on.
- To proste, Ray. Ja i on stanowimy jedną całość.
Nastolatek momentalnie przerwał trening, zaś jego wzrok utkwił na Kuraisenie.
- Czekaj... co?
- Jesteśmy jedną osobą. Jesteśmy osobnymi bytami, ale wciąż połączeni. Pytałeś kiedyś pustego, jak brzmi jego imię?
- No, no nie...
- Kuraisen. Mamy te same imiona, korzystamy z tego samego rodzaju energii, nasze miecze wyglądają identycznie, stroje również.
- Dobra, dobra, wierzę ci. Ale gdzie jest pusty? Znaczy się ty. To jest... on...
- Nie wiem. Ertrot? - spojrzał na Lorda Piekieł.
- Sam tego nie wiem, ale skoro Kuraisen jest tutaj, to znaczy, że jeszcze się pojawi.
- Też mam takie przeczucie. No, Ray, obawiam się, że póki co, to by było na tyle.
- Jak to? Już? - zapytał, nie ukrywając zaskoczenia.
- Tak. Póki pusty nie wróci, nie możemy zrobić nic więcej.
- Cóż, w takim razie trzymajcie się. Później się z wami skontaktuję.
Uruka opuścił swój świat wewnętrzny. Tymczasem Kuraisen spojrzał na Ertrota.
- Czy to dobrze, że mu nie powiedzieliśmy o zniknięciu jego mocy?
- A po co? To tylko kule energii - dosyć inteligentne zresztą - na pewno się nie zgubiły. Wrócą, gdy przyjdzie czas, podobnie jak pusty.
Rzeczywistość:
Ray otworzył oczy. Wciąż siedział na kanapie, wciąż pozostając jedyną osobą w domu. Amane najwyraźniej jeszcze przesiadywał z rodziną Akamury i nie wiadome było, kiedy wróci. Młodzieniec powstał ze swojego długo zajmowanego miejsca, odłożył artefakt na ławę i próbował zmaterializować swego zanpakuto w realnym świecie. Pierwszą rzeczą jaką poczuł nie była jednak rękojeść miecza, a głód. Bez zbędnych namysłów udał się do kuchni, by przyrządzić sobie kanapki, które niebawem miał skonsumować.
Po posiłku Ray wyszedł przed dom. Próba przywołania ostrza zakończyła się sukcesem. Spojrzał w górę, na unoszące się na niebie obłoczki. Został sam na sam z myślami. Taki stan wyraźnie mu się nie podobał, powodował u niego smutek, który jak sądził, był zupełnie bezpodstawny. Miecz został zdematerializowany, zaś Rayem udał się na spacer po mieście. Myślał, że przebywanie w tłumie nie będzie wywoływało u niego przygnębienia. Jak się miało niebawem okazać... nic bardziej mylnego.
Po wstępnych wyjaśnieniach zanpakuto, Rayemowi w końcu udało się zmaterializować miecz formie ShiKai. Nie wydawało się to takie trudne, jak opisywał to Kuraisen, bynajmniej dlatego, że jako vizard właśnie w taki sposób dobywał broni w czasie walki. Chłopak trenował znaną mu bronią już od paru minut. W między czasie postanowił porozmawiać jeszcze z mieszkającymi tu bytami.
- Kłamałeś z tą długością przyzwania ostrza, miało być krótko, a to już prawie dziesięć minut.
- Tutaj nie masz ograniczeń, to twój własny świat, ty jesteś jego głównym kreatorem.
- Powinienem zatem pomyśleć o jakiś fotelach i ozdóbkach - odpowiedział drwiąco. - Powiedziałeś, że BanKai odeszło razem z pustym... Nie rozumiem, jak to możliwe? Przecież ty jesteś moim zanpakuto, nie on.
- To proste, Ray. Ja i on stanowimy jedną całość.
Nastolatek momentalnie przerwał trening, zaś jego wzrok utkwił na Kuraisenie.
- Czekaj... co?
- Jesteśmy jedną osobą. Jesteśmy osobnymi bytami, ale wciąż połączeni. Pytałeś kiedyś pustego, jak brzmi jego imię?
- No, no nie...
- Kuraisen. Mamy te same imiona, korzystamy z tego samego rodzaju energii, nasze miecze wyglądają identycznie, stroje również.
- Dobra, dobra, wierzę ci. Ale gdzie jest pusty? Znaczy się ty. To jest... on...
- Nie wiem. Ertrot? - spojrzał na Lorda Piekieł.
- Sam tego nie wiem, ale skoro Kuraisen jest tutaj, to znaczy, że jeszcze się pojawi.
- Też mam takie przeczucie. No, Ray, obawiam się, że póki co, to by było na tyle.
- Jak to? Już? - zapytał, nie ukrywając zaskoczenia.
- Tak. Póki pusty nie wróci, nie możemy zrobić nic więcej.
- Cóż, w takim razie trzymajcie się. Później się z wami skontaktuję.
Uruka opuścił swój świat wewnętrzny. Tymczasem Kuraisen spojrzał na Ertrota.
- Czy to dobrze, że mu nie powiedzieliśmy o zniknięciu jego mocy?
- A po co? To tylko kule energii - dosyć inteligentne zresztą - na pewno się nie zgubiły. Wrócą, gdy przyjdzie czas, podobnie jak pusty.
Rzeczywistość:
Ray otworzył oczy. Wciąż siedział na kanapie, wciąż pozostając jedyną osobą w domu. Amane najwyraźniej jeszcze przesiadywał z rodziną Akamury i nie wiadome było, kiedy wróci. Młodzieniec powstał ze swojego długo zajmowanego miejsca, odłożył artefakt na ławę i próbował zmaterializować swego zanpakuto w realnym świecie. Pierwszą rzeczą jaką poczuł nie była jednak rękojeść miecza, a głód. Bez zbędnych namysłów udał się do kuchni, by przyrządzić sobie kanapki, które niebawem miał skonsumować.
Po posiłku Ray wyszedł przed dom. Próba przywołania ostrza zakończyła się sukcesem. Spojrzał w górę, na unoszące się na niebie obłoczki. Został sam na sam z myślami. Taki stan wyraźnie mu się nie podobał, powodował u niego smutek, który jak sądził, był zupełnie bezpodstawny. Miecz został zdematerializowany, zaś Rayem udał się na spacer po mieście. Myślał, że przebywanie w tłumie nie będzie wywoływało u niego przygnębienia. Jak się miało niebawem okazać... nic bardziej mylnego.