Chłopak spojrzał na Michassa z lekkim uśmiechem. Kiedy ten zapytał o jaki tak naprawdę przedmiot mu chodzi, uśmiech nastolatka jeszcze bardziej się poszerzył; wyraźnie nie zamierzał mówić nic więcej na temat szukanego przedmiotu, niż to że właściwie go poszukuje. Michass w międzyczasie wpadł na pewien pomysł, który być może, mógł okazać się skuteczny w starciu z wkurzającym przeciwnikiem. Ładuje on potężną technikę, zwaną Kamehameha, po czym, odpowiednio się ustawiając, wystrzela ją w oponenta. Niestety, następuje coś dziwnego; przed oczami Michassa, świat przez chwilę zaczyna falować, a on sam po jednej, może dwóch sekundach nagle znajduje się w mieście. Wystrzał tak potężnej fali energetycznej jak Kamehameha jest bardzo prosty, gorzej ze zmianą trajektorii lotu w ostatniej chwili. Michass jest wyraźnie dzieckiem szczęścia, bowiem w ostatnim momencie zorientował się że jest w mieście; wystrzelił falę uderzeniową w górę, nie przed siebie.
Nastolatek, któremu wyraźnie nie śpieszyło się do walki, spojrzał na Michassa z lekkim zażenowaniem.
- Ehh... Po co strzelałeś w niebo, skoro mogłeś mi ułatwić robotę? Z drugiej strony, pomimo tylu zniszczeń, dalej go nie widzę... Może to mnie zrobili w ch**a?
Oponent westchnął, po czym zaczął po prostu odlatywać; oddalać się z pola walki jakim była mieścina Galea i jej niewinni mieszkańcy.
Dalszy rozwój walki zależy tylko od Michassa; może on zatrzymać przeciwnika i kontynuować walkę, albo pozwolić mu odlecieć i zakończyć ją - zważając na miejsce, rozsądniejsza byłaby druga opcja, jednakże...